Gwiazdy. Ich widok zawsze mnie uspokajał.
Tamtej nocy, gdy wracałam do domu autokarem z obozu survivalowego,
gwiazdy ponownie wprawiały mnie w dobry nastrój. Moja koleżanka, Anita, już
dawno spała. Reszta dzieciaków podobnie. W uszach miałam słuchawki, na
telefonie puszczoną piosenkę Katie Melua – „Nine Million Bicycles”. Zawsze
słuchałyśmy jej razem z mamą, gdy wracałyśmy skądś samochodem, w nocy…
Nagle autokar stanął. W środku zaczęły się zapalać małe
światełka.
- Wstawać! Przystanek Kartuzy - kto wysiada? – Marcin, jeden
z naszych instruktorów zajrzał do środka. Co niektórzy obozowicze zaczęli
otwierać oczy, przeciągać się. Jako jedyna w całym autokarze wstałam i udałam
się do wyjścia, uprzednio zabierając wszystkie moje graty, czyli w tym
przypadku tylko znoszony plecak, do którego na zewnątrz dołączyła równie
znoszona walizka.
Obeszło się bez szczególnych pożegnań, żadnych sentymentów.
Na obozy z moją ekipą jeździłam od dawna, Marcin i reszta instruktorów
wiedzieli, że świetnie sobie radzę i że na pewno dotrę do domu, do którego
przecież miałam zaledwie kilkaset metrów drogi.
Lipiec od zawsze
był moim ulubionym miesiącem. Cieplejsze powietrze, brak wczesnego wstawania do
szkoły w grafiku i te kaszubskie pola usiane kwiatami… Życie jak w Madrycie!
Nie wiedziałam jeszcze, że tamta noc wszystko zmieni. Że
zamiast wspominać nocne niebo, będę mieć w głowie… a z resztą, lepiej od razu
wam opowiem.
Nasz dom znajdował się nieco na uboczu naszej wsi. Był to
średniej wielkości dwupiętrowy budynek z piwnicą i strychem. Oprócz mnie i
mojej mamy nikt w nim nie mieszkał, no, jeśli nie liczyć Behemota, naszego
ukochanego, czarnego jak smoła kota (imię zaczerpnęłyśmy z „Mistrza i
Małgorzaty”). Rok wcześniej mama rozwiodła się z ojcem…
Tak czy owak, już przy wejściu coś było nie tak. Po
pierwsze, nasza furtka była otwarta, a mama zawsze na noc ją zamykała. Po
drugie – w domu nie paliło się światło, a mama, zawsze gdy wracałam z obozów w
nocy, czekała na mnie z zapalonymi w domu lampkami.
Niezwłocznie postanowiłam wejść do ogrodu, po cichu
uspokajając się, że może to wszystko mi się wydaje, że mama pewnie zapomniała
tym razem albo po prostu postanowiła pójść wcześniej spać, przecież ona tak
ciężko pracowała… Walizkę i plecak pozostawiłam na zewnątrz, przy furtce. Za
chwilę miałam się przekonać, jak dobra to była decyzja.
Gdy podeszłam nieco bliżej, dostrzegłam, że jedno z okien
zostało wybite. Ze środka domu usłyszałam jakieś dziwne szmery, jakby ktoś
przerzucał szuflady i wyrzucał całą ich zawartość na zewnątrz. Odeszłam na
kilka kroków do tyłu. Moja dłoń powędrowała do kieszeni spodni, by zaraz
wykręcić na komórce numer do policji.
Coś mnie jednak zatrzymało. A raczej ktoś.
Niespodziewanie poczułam, jak czyjeś ramię owijało mi się
wokół klatki piersiowej, jak dłoń, zapewne należąca do tej samej osoby,
zatykała mi usta. Od razu zaczęłam się wyrywać, będąc przekonana, że to jeden z
włamywaczy właśnie próbował mnie obezwładnić.
Błąd.
Gdy napastnik mnie puścił, okazał się być wysokim mężczyzną,
zdawać by się mogło, że w sile wieku.
- Ciii. Bo On tu przyjdzie. – jego głos wskazywał jednak na
to, że mógł być niewiele starszy ode mnie. Dodatkowo, słychać w nim było silny
wschodni akcent. Co jakiś Rusek robi w środku nocy na Kaszubach? Aha, i jeszcze
zapomniałam dodać – po kiego grzyba potrzebny mu długi, jesienny płaszcz?
Przecież to był środek lata!
- Kto taki? – wyrwało mi się. – A tak właściwie, coś ty za
jeden? Mam zadzwonić po policję?
- Ciii, bo On nas usłyszy. Musisz stąd uciekać, zanim…
- Przecież to mój dom! Tam w środku może być moja matka, nie
mogę jej ot tak zostawić!
- Dasz mi skończyć, Poliaczko?
– intruz sprawiał wrażenie dość poirytowanego, delikatnie mówiąc. – Musisz stąd
uciekać, zanim Oni cię znajdą! Oni tylko czekają aż połkniesz haczyk i
wejdziesz do środka. Rozumiesz czy nie?
Okej, byłam w niezłym szoku. Człowiek wraca z obozu, już nie
może się doczekać ciepłego łóżeczka i maminego kompotu, a tutaj – wybite okna,
jakieś włamanie chyba, a do tego jakiś Rosjanin w odzieniu zdecydowanie za
ciepłym na tę porę roku usiłuje go przekonać do ucieczki z własnego skrawka
ziemi. No, to chyba jakiś obłęd!
- A… co z moją mamą? – z trudem dobierałam słowa.
- Sam chciałbym wiedzieć, ale nie ma teraz czasu na
sprawdzanie. Nie teraz, gdy…
W połowie zdania przerwał mu głośny dźwięk, jakby chrzęst,
choć to słowo i tak nie oddaje w pełni tego, co usłyszeliśmy. Rosjanin i ja zamarliśmy.
W przeciągu zaledwie kilku sekund w ścianie powstała całkiem pokaźnych
rozmiarów dziura. Po chwili w chmurze pyłu zaczął kształtować się… no, właśnie,
co?
- Uciekaj. Zabierz, co możesz i uciekaj. Opóźnię go. – głos
chłopaka nagle zrobił się bardzo wysoki. Zdawać by się mogło, że nawet do tego
stopnia, że jego właściciel prawie piszczał.
Z pyłowej chmury zaczęło się wyłaniać coś, co w świetle
księżyca przypominało pół byka pół człowieka. Gdy jednak podszedł bliżej,
okazało się, że jego… pysk przypominał bardziej psi, a rogi przypominały
jelenie poroże…
Ten widok ostatecznie mnie przekonał do racji nieproszonego
gościa ze wschodnim akcentem. Rzuciłam się do ucieczki, rzuciłam plecak na
plecy, zostawiłam walizkę. Pamiętam, że nad moją głową przeleciało coś dużego,
chyba cegła…
Byłam całkiem szybka, chwała mojemu obozowemu trenerowi,
panu Jarkowi.
Kiedy stanęłam, znajdowałam się po środku zbożowego pola. Chciałam poukładać sobie te wszystkie fakty w głowie. Pochyliłam się, oparłam dłonie na kolanach. Potem usiadłam na ziemi, przy okazji zerknęłam na zegarek na dłoni; fosforyzujące wskazówki wskazywały równo pięćdziesiąt osiem minut po północy. Czterdzieści pięć minut! Tyle wystarczyło, by moje życie kompletnie wywróciło się do góry nogami.
Kiedy stanęłam, znajdowałam się po środku zbożowego pola. Chciałam poukładać sobie te wszystkie fakty w głowie. Pochyliłam się, oparłam dłonie na kolanach. Potem usiadłam na ziemi, przy okazji zerknęłam na zegarek na dłoni; fosforyzujące wskazówki wskazywały równo pięćdziesiąt osiem minut po północy. Czterdzieści pięć minut! Tyle wystarczyło, by moje życie kompletnie wywróciło się do góry nogami.
„A może to jednak tylko sen?” – usiłowałam się przekonać w
myślach. Po czym uszczypnęłam się w rękę. „Nie, ten koszmar dzieje się
naprawdę.” A tak się składało, że moim najgorszym koszmarem była utrata mamy.
Jedynej osoby, której naprawdę ufałam. Jednak powstrzymałam się od łez. Mama
nie chciałaby, żebym w takich chwilach użalała się nad sobą, tylko działała.
„Ciekawe, co się stało z tym Rosjaninem? Z resztą, co ja
myślę – przecież nawet nie wiem, czy on jest z Rosji… po prostu mówi ze
wschodniosłowiańskim akcentem i tyle…”
W jednej chwili jakiś dźwięk poderwał mnie na nogi. Jakby
silnik samochodu… ale co samochód może robić w środku pola z żytem i do tego o
pierwszej w nocy?! Odwróciłam się w stronę, z której dochodził ten dźwięk i… od
razu dostałam po oczach białym światłem samochodowych lamp. Pojazd zatrzymał
się tuż przede mną. Gdyby kierowca tego nie zrobił, dziś zapewne byłabym
krwawym kotletem.
- Wsiadaj! – usłyszałam z otwartego okna znajomy głos Ruska.
– No, co się grzebiesz! On tu może przyjść w każdej chwili!
Starając się jak najmniej ociągać, wstałam z ziemi i
wsiadłam do Jeep’a na miejsce obok kierowcy.
*
Na początku chciałam się go wypytać o to wszystko, ale…
chyba byłam w zbyt wielkim szoku. On z resztą też.
Westchnęłam ciężko. Teraz mój zegarek pokazywał godzinę
drugą trzydzieści.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz? – zapytałam w końcu,
widząc, że zaczyna prowadzić nieco spokojniej niż poprzednio.
Usłyszałam, jak nabiera spory łyk powietrza.
- To… bardzo długa historia. N-nie wiem od czego zacząć…
może od tego, że od dawna cię szukałem… ale to wyjaśnię ci w szczegółach, gdy
gdzieś się zatrzymamy.
- Masz inny akcent. Jesteś Rosjaninem? – palnęłam bez
owijania w bawełnę.
Na dźwięk tego pytania chłopak na chwilę przestał patrzyć
się w drogę z kamienną twarzą i rzucił we mnie spojrzeniem, które nie wróżyło
nic dobrego.
- Nie, tak dla twojej wiadomości. Jestem Ukraińcem.
Pierwsze skojarzenie: ukraińska mafia. Nie pytajcie się,
skąd się wzięło w mojej głowie. Drugie skojarzenie: Ogniem i Mieczem. Też nie do końca wiem, czemu.
- To… jak mam się do ciebie zwracać?
Przez chwilę miałam wrażenie, że na jego twarzy pojawił się
cień uśmiechu. Ale to jednak było tylko wrażenie.
- Ołeksandr. Znaczy się: Aleksander, mówiąc po waszemu.
Otworzyłam usta, by zadać mu kolejne pytanie, jednak Ołeksandr
(czy tam Aleksander) zdążył mnie uprzedzić:
- Nie jestem porywaczem, jeśli tego się obawiasz. Jestem,
jak wy to mówicie… myslywec’?
- Myśliwy? – lekko uniosłam jedną brew.
- Coś w ten deseń. Ale chodziło mi o coś innego… łowca. To jest ta wyznaczennja… znaczy się: określenie. Widzisz, kawy od paru godzin
nie piłem i już mi się języki mieszają…
- A na co ty właściwie… polujesz?
(Minuta dość niezręcznej ciszy.)
- Zostałem wyznaczony do znalezienia, jak to jest po polsku…
wyczekiwanych.
- Wyczekiwanych?
- No, wyczekiwanych. Według Księgi Welesa dokładnie w tym
roku powinno się skończyć wyczekiwanie
bogów na narodziny pełnej… brihady...
tfu, drużyny żywiołów…
- Że cooo?! – niespodziewanie moje oczy zrobiły się wielkie
jak spodki. (A przynajmniej wydaje mi się, że wielkie jak spodki.)
- Słyszałaś kiedyś o słowiańskich bogach?
Moje oczy, o ile to możliwe, zrobiły się jeszcze większe.
- Cóż, wszystkiego się dowiesz w swoim czasie. A teraz,
prosiłbym cię, żebyś się zamknęła, jednak zanim to ostatecznie zrobisz, mam dla
ciebie pytanie: czy wszystkie Polki są takie wkurzające?
* * *
Jeżeli tutaj dotarłeś/aś, to znaczy, że już jesteś po lekturze kolejnego fragmentu mojej tfurczości na Kreatywne Spojrzenie (jeśli natomiast po prostu ominąłeś tekst, by od razu przeczytać zakończenie, to w tej chwili rozkazuję i powrót na górę i lekturę całości). Hasła na ten miesiąc to lipiec, wyczekiwanie oraz cegła, która trafiła tu dzięki mojej propozycji.
A pomysł na to zacne opowiadanko narodził się w trakcie czytania pierwszego tomu serii "Magnus Chase i Bogowie Asgardu", potem również przejrzałam moje stare książki o mitologii słowiańskiej, głównie tę małą książeczkę z serii "Mitologie Świata", swego czasu dodawane jako dodatek do Rzeczpospolitej i "Bestiariusz Słowiański" z serii Legendarz.
Oprócz tego, podczas pisania przydatny się okazał internetowy słownik polsko-ukraiński: klik!
Kiedyś będę musiała napisać kontynuację tego opowiadania, bo pomysł sam mnie przerośnie...
Pozdrawiam
horsefan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz