niedziela, 28 lutego 2016

Opowiadanko #2

Witam wszystkich zagubionych w odmętach internetu!

Jakimś cudem się tu znalazłeś/aś, tu, na moim blogu i zapewne się w tej chwili zastanawiasz, co tu właściwie robisz. Ogółem jestem tu (chyba) po raz pierwszy i nie ogarniasz, o co w ogóle chodzi.
Już wyjaśniam.
Ten post o nieco dziwnym tytule ma zawierać w sobie krótkie opowiadanie na Kreatywne Spojrzenie, a mają w nim się pojawić słowa okno, ptak i na dodatek ma w nim występować osoba czarnoskóra.
W tym przypadku horsefan zainspirował się wypracowaniem na fakultet z krytyki literackiej na taki zacny temat: Czy wierszyk o Murzynku Bambo można uznać za rasistowski?.

Zapraszam:)

O tym, jak horsefan spotkała Murzynka Bambo

 O ile się nie mylę, to była sobota rano. Już drugi dzień siedziałam nad pracą na zajęcia dodatkowe z literatury, a od tamtego czasu dokument w Wordzie nie powiększył się o ani jeden wyraz.
Pusta, biała strona.
W innej sytuacji coś przyszłoby mi od razu do głowy, ale tego dnia mój Mózg stanowczo odmówił współpracy. Właściwie, to zrobiło to za niego od dawna zagnieżdżone w mojej głowie Dzieciństwo, które nigdy nie chciało się wynieść. No, bo jak wierszyk o Murzynku Bambo może być rasistowski (albo zawierać w sobie inne przekazy podprogowe)? Już wystarczająco się o tym nasłuchałam w mediach – co chwila: musimy go zakazać, on ma zły wpływ na nasze dzieci… a potem nikt z tym nic nie robi. I tak w kółko. 


Źródło

Zdesperowana i zarazem wściekła na siebie, cisnęłam wygryzionym ze stresu ołówkiem o ziemię. Gdyby nie to, że o tej porze rodzina jeszcze spała, to bym pewnie zaczęła krzyczeć.
Gdy po krótkiej chwili się uspokoiłam, zasiadłam ponownie do Worda. I znów zaczęłam się gapić bezsensownie w ekran.
- Kurczę, gdyby ktoś mógłby mi to wszystko wyjaśnić… - powiedziałam sama do siebie.
I wtedy stało się coś na pozór zwyczajnego. W szybę okna zastukał mały ptak, chyba wróbelek i odleciał. Z początku uznałam, że nie widział szyby i zastukał w nią, bo chciał wlecieć do środka.
Lecz po chwili zorientowałam się, o co mu chodziło.
- Hej – usłyszałam obcy, dziecięcy głosik.
Poczułam, jak mięśnie mi się napinają, a serce zaczyna łomotać.
- Ty się nie bać. Ja tu być, żeby ci pomóc.
Moja głowa powoli powędrowała w stronę, z której pochodził głosik. Musiałam zatkać sobie usta ręką, żeby nie wrzasnąć.
Przede mną stał mały, czarnoskóry chłopczyk. Miał na sobie tylko czerwone rybaczki. Uśmiechał się do mnie, z dumą prezentując braki w mleczakach.
- Co… ty… tu robisz? – wykrztusiłam.
- Jak to: co ja tu robić? – oburzył się chłopczyk. – Ja, Bambo, tutaj być, żeby ci pomóc w twoja praca. Przecież tego ty chcieć, prawda?
Przełknęłam ślinę.
- A jak… zamierzasz mi pomóc?
Bambo (bo nim najwyraźniej był chłopiec) wziął jedną z dwóch poduszek do siedzenia i usiadł na niej naprzeciwko mnie.
- Posłuchać. – zaczął. – Ty musieć przestać myśleć o tym, jak dziecko.
Wbiłam w niego wzrok. 
- No, ale jak? Przecież to niemożliwe… - ledwie poznawałam swój głos.
- Wszystko zależeć od tego, jak ty na to patrzeć. – słowa chłopca przypominały mi mojego ulubionego mistrza Jedi. – Żeby to zrozumieć, ty musieć myśleć przez symbole.
- Przepraszam… jak? – zamrugałam oczami ze zdziwienia.
Bambo ciężko westchnął i zrobił małego face palma.
- Jak? Jak?! No, co jak? Przecież ja ci, kobieto, to ciągle mówić!
- Cicho, bo rodziców mi obudzisz… i psa…
W jednej chwili Bambo odzyskał rezon.
- Dobrze, teraz to ja przepraszać. Ale nic ci naprawdę nie mówić, nie wiem… mleko? Mleko być białe.
Podparłam ręce na łokciach. Boże, jak mogłam tego nie zauważyć?! Kilka minut później miałam zapisaną całą stronę, a to i tak nie był jeszcze koniec.
- No i? – usłyszałam obok swojego prawego ucha głos Bambo.
- Mogę ci przeczytać?
- Nie, nie trzeba. Bambo wiedzieć, że ty wiedzieć dużo. Że Bambo to Afryka, a mama to Europa. Że szkoła chcieć zrobić z Bambo Małą Europę.
Uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi. Tak, doskonale zdawałam sobie sprawę z tych wszystkich rzeczy, które wymienił. I paru innych, których nie chce mi się wymieniać.  Bardzo szybko skończyłam pisać. Na końcu napisałam o pewnej rzeczy, o której nawet Bambo nie wiedział. Mianowicie, było to podobieństwo do mojego czteroletniego kuzynka. Aleks na pytanie swojej mamy, dlaczego jest tak niegrzeczny w domu, odpowiedział: Mamo, nie mogę być grzeczny i w przedszkolu, i domu. Ale jak chcesz – mogę być grzeczny w domu, a niegrzeczny w przedszkolu…
- Bambo, może jednak ci przeczytać? – zapytałam, odwracając głowę w stronę, przy której siedział chłopiec. Ale na jego miejscu nikogo nie było.
Rozejrzałam się po całym domu i nigdzie go nie było. Zniknął, po prostu zniknął.
A może to wszystko tylko mi się wydawało…?



* * * 

Okej, wiem, nie jest to tekst najwyższych lotów. Ale może uda mi się coś napisać lepszego, mam pewien... plan, powiedzmy. 

Pozdrawiam

horsefan

środa, 24 lutego 2016

Recenzja książki - "Gildia Magów"

Witajcie!

Wczoraj wróciłam z ferii (ghy, niestety w pomorskim w tym roku są tak późno), mam ciężkie powieki i ogólnie teraz najchętniej bym spała jak suseł, najlepiej do dwunastej.
Ale jednak wstałam, by napisać ten post.
Pewnie po tytule większość z Was wie, o czym dziś będzie.
Chwila moment! Czy ty przypadkiem nie czytałaś Ery Pięciorga zanim wzięłaś się za Trylogię Czarnego Maga...? Toż to skandal! 
Ekhem, tak, wiem, że to trochę głupio wychodzi, i że fani pani Canavan (być może) chcą mnie teraz rozerwać na strzępy itp. itd., ale proszę o uwagę:
  1. Era Pięciorga pojawiła się na półce horsefana wcześniej, niż debiutancka Gildia Magów, a horsefan nie lubi, kiedy książki leżą i nic - tylko zbierają kurz, 
  2. horsefan miał wtedy zbyt małą wiedzę na temat twórczości pani Canavan (cóż, nie chciało mu się akurat na ten temat porozmawiać z zacnym wujaszkiem Google'm) i brał to, co było. No, a poza tym zachęcił ją do tego Kajax Szyderca.
No, dobra, dobra, koniec tłumaczenia się i mówienia o sobie w trzeciej osobie (aż się zrymowało:)).

Czas na recenzję! *tam tam tam taaam*

Hm, w sumie, to rzadko sięgam po książki, w których magowie odgrywają główną rolę*, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać.
Zastałam zupełnie nowy świat, który wciągnął mnie na dobre parę godzin.

Co roku magowie z Imardinu gromadzą się, by oczyścić ulice z włóczęgów, uliczników i żebraków. Mistrzowie magicznych dyscyplin są przekonani, że nikt nie zdoła im się przeciwstawić, ich tarcza ochronna nie jest jednak tak nieprzenikniona jak im się wydaje. Kiedy bowiem tłum bezdomnych opuszcza miasto, młoda dziewczyna, wściekła na traktowanie jej rodziny i przyjaciół, ciska w tarczę kamieniem - wkładając w cios całą swoją złość. Ku zaskoczeniu wszystkich świadków kamień przenika przez barierę i ogłusza jednego z magów. Coś takiego jest nie do pomyślenia. Oto spełnił się najgorszy sen Gildii: w mieście przebywa nieszkolona magiczka. Trzeba ją znaleźć - i to szybko, zanim jej moc wyrwie się spod kontroli, niszcząc zarówno ją, jak i miasto.
[opis z tyłu okładki]

Swój świat - Kyralię - autorka zbudowała z dużą dokładnością, począwszy od geograficznego usytuowania jej w świecie, a skończywszy na takich szczegółach, jak język, kultura, wygląd mieszkańców i podział społeczeństwa na bogatych i skrajną biedotę. Bardzo mi się to podobało, ponieważ lubię, gdy autor przykłada się nawet do takich z pozoru nic nie znaczących szczególików. 

Warta uwagi jest również nasza protagonistka, w tym przypadku jest nią Sonea - dziewczyna pochodząca ze slumsów, z pozoru taka sama jak jej rówieśnicy, jednak posiadająca pewien niezwykły talent...
Wiem, że ktoś teraz może pomyśleć, że brzmi jak opis każdej heroiny z jakiejś popularnej serii książek. Do tego dorzućmy, że taka bohaterka (nadajmy wszystkim osobnikom tego gatunku wspólne nazwisko Mary Sue) musi być olśniewająco piękna, ale i tak mieć kompleksy plus niemal każdy chłopak w powieści musi być w niej zakochany, ale ona i tak wybierze Tego Jedynego, którego akurat upodobała sobie aŁtoreczka... 
...ale gdyby tak się przyjrzeć Sonei, to wydaje się ona być bardziej ludzka. Już pomijam takie fakty, jak to, że jest zwyczajnie w świecie wychudzona, bo się wychowała w slumsach** i że wygląda w sumie przeciętnie, ale chodzi mi także o charakter. Ona ma swoje smutki i żale, wady i zalety, kocha swoją rodzinę, dla której jest gotowa wiele zrobić, jeśli nie wszystko. 

O innych bohaterach też warto wspomnieć, ale wolę nie wdawać się w szczegóły, ponieważ grozi to spoilerami. Powiem tylko, że to są również ciekawe postaci, prawie nie ma podziału na typowych Dobrych i Złych, tylko to autorka pozwala zadecydować czytelnikowi. 

Okej, trochę było o zaletach powieści i teraz czas na znienawidzone przez wszystkich WADY. 
Ale, zaraz, zaraz - czy one w ogóle tutaj są? 
Odpowiem: i tak, i nie. A właściwie, to zależy, jak na to spojrzeć. 
W odmętach internetu natknęłam się na bardzo negatywną ocenę powieści, której autor wymienia niemal same wady. 
Na początek stwierdza, że akcja jest zbyt mozolna i wprost nie mógł się doczekać końca. Nie zgadzam się z tym, ale wiem, że niektóre osoby podobnie myślą o Erze Pięciorga. W tym przypadku po prostu uważam, że każdy to odbiera po swojemu i ma prawo do takiego stwierdzenia. Okej.
Jako drugą wadę autor wymienia przewidywalność. Tutaj mam mieszane uczucia - z jednej strony tak jest, ale w dzisiejszych czasach, kiedy prawie wszystko zostało już napisane, trudno wymyślić coś na sto procent oryginalnego.  
Trzecią wadą - wg autora - jest brak scen drastycznych. I tego nie rozumiem. Czy fantasy, żeby być dobre, naprawdę tego potrzebuje? Czy ktoś tutaj pomyślał o tym, że nie każdy czytelnik może chcieć taką drastyczną książkę przeczytać? Ja, odkąd przeczytałam serię o Geralcie z Rivii, którą, co prawda, uwielbiam, to jednak chciałabym nieco odpocząć od opisów tego, jak to ptaki wyżarły wisielcowi oczy czy jak to obojczyk wystaje zmasakrowanemu trupowi jakiegoś tam rycerza. 

Podsumowując, uważam Gildię Magów za całkiem dobry kawałek fantastyki. Podkreślam, że większość z tego, co napisałam powyżej jest tylko i wyłącznie moim zdaniem na ten temat, a jak chcecie mieć swoje, to przeczytajcie, po prostu.


*Słynnego Harry'ego Pottera horsefan też nie tknął. Ale za jakiś czas uda mu się poprawić!
** [Uwaga! SPOILER!] W książce jest powiedziane między innymi to, że kiedyś jedna dziewczyna - myśląc, że Sonea jest chłopakiem - zakochała się w niej. 

Tytuł oryginału: The Magicians' Guild. The Black Magician Trylogy: Book One
Autor: Trudi Canavan 
Data premiery (Polska): 10 października 2007
Gatunek: fantasy, przygodowe

* * *

Okej, to w sumie wszystko na dziś. Dajcie znać, czy taki sposób pisania recenzji się Wam podoba. 

Pozdrawiam:) 

horsefan

piątek, 5 lutego 2016

Książka, przez którą nie mogę spać

Witam, że tak powiem na wstępie - bo temat dzisiaj nieco trudny. 

Niecały rok temu napisałam własną analizę "Igrzysk śmierci", w której wyjaśniałam, czym mianowicie się ona różni od innych popularnych powieści dla młodzieży.
Z książki Suzanne Collins nauczyłam się - poza tym, na czym polega manipulowanie społecznością i tak dalej - doceniać życie. Po prostu. Pamiętam, jak ogromne wrażenie zrobił na mnie w sumie prosty opis tego, jak wygląda życie w Dystrykcie Dwunastym. Głód, nędza, brud i codzienna walka o przetrwanie. Do tego dochodzi wszechobecna propaganda Kapitolu, wmawianie ludziom, że to wszystko dla ich dobra. 

A teraz wyobraźcie sobie, że coś takiego dzieje się naprawdę. 


O Yeonmi Park dowiedziałam się stosunkowo niedawno za pośrednictwem reportażu stworzonego przez grupę reporterów-amatorów na YouTubie. Filmik - choć krótki - na jakiś czas wydrążył swego rodzaju dziurę w mojej świadomości; sprawił, że chciałam wiedzieć więcej. Pewnie się spodziewacie, że kiedy zobaczyłam książkę autorstwa Yeonmi w księgarni, to w ogóle się nie zastanawiałam. 

Myśleliście kiedyś, jak to jest, żyć w takim miejscu jak Korea Północna? Ha, jaka tam Korea - w oczach mieszkańców to Joseon - państwo idealne, pierwotne królestwo Korei, jedyne i prawdziwe, którym rządzi od trzech pokoleń ród Kimów. No, i do tego są światową potęgą gospodarczą. 
Taki obraz autorka książki znała od dziecka. To, co kreowała szkoła i media kłóciło się jednak z tym, z czym codzienne musiała się stykać na ulicach - począwszy od bezdomnych sierot, a skończywszy na regularnie odnajdywanych,  na wpół rozłożonych trupach...
Umiecie sobie wyobrazić życie w kraju, w którym państwo wie o was praktycznie wszystko i decyduje o niemal wszystkim w waszym życiu - włączając to, na jakie studia macie pójść...
...a religię zastępuje kult polityków?
A czy uwierzylibyście, że praktycznie jeszcze do 2008 roku w Chinach kwitł handel niewolnikami?

Od dawna żadna książka nie trzymała mnie w takim napięciu - nawet niedawno zrecenzowana Czerwień Rubinu. Być może to dlatego, że wszystkie wydarzenia tutaj opisane są prawdziwe, a raczej większość z nich. Słyszałam co nieco, że Yeonmi jest oskarżana o ubarwianie swojej historii. Czy tak jest - tego nie wykluczam. Nie zmienia to jednak faktu, że sama opowieść daje do myślenia. Właśnie, do myślenia. Przedstawiam Wam mój ulubiony cytat z całej książki: 

Nigdy nie przypuszczałam, że wolność jest taka okrutna i trudna. Do tej chwili sądziłam, że wolność polega na tym, że można nosić dżinsy i oglądać każdy film, na jaki ma się ochotę bez obawy aresztowania. Teraz zrozumiałam, że przez cały czas trzeba myśleć - a to jest wyczerpujące.
Przeżyć to jedna z tych książek, po których nie mogłam zasnąć. Pomimo tego, że skończyłam ją czytać parę dni temu, nie mogę ot tak wymazać jej z pamięci.
Po prostu nie mogę.

Szóstka Wron.