niedziela, 17 maja 2015

Lwów według horsefana #0 - Pierwsze wrażenia...

Privit! - tak dzisiaj Was witam w języku naszych wschodnich sąsiadów:)

Otóż, zacny ludu Polski i nie tylko, dzisiaj zapowiadam oficjalnie, że będę Wam opowiadać o mojej podróży do Lwowa w formie serii postów. Będzie dużo zdjęć, śmiechu, ale też niewygodnych faktów, które należy poruszać.
Zanim rozpocznę, pragnę jeszcze dodać, że ta wycieczka to było w sumie coś niespodziewanego. Oryginalnie, szkoła zorganizowała wypad na majówkę (i matury, oczywiście) na Jurę Krakowsko-Częstochowską, jednak ze względu na fakt, że bywam tam dość często, uznałam, że nie ma to sensu. Pewnego miłego wieczoru mama się jednak do mnie zwróciła:
- Słyszałam, że jest jakaś wycieczka na Jurę. A jadą tam twoje koleżanki?
- Eee... tak. - palnęłam z pełnymi ustami.
- To dlaczego nic mi nie mówisz?
Wyjaśniłam jej, mówiąc to, co opisałam Wam na początku.
- A może jednak warto by pojechać? Napiszę do twojego wychowawcy, dobrze?
Nie byłam jednak pewna, co mianowicie mój zacny wychowawca zamierza odpowiedzieć. I w końcu się okazało, że autokar i wszystkie pokoje są zajęte.
Oraz z góry przepraszam, że zaczynam to tak późno. (Life is brutal and full of zasadzkas.)


* * *
Źródło: Wikipedia

Kiedy wychodziłam z samolotu, zobaczyłam ogromny, nowoczesny gmach ze szkła. Od razu człowiek ma przed oczami na widok czegoś takiego tłumy ludzi. Natomiast poza nami nie było innego samolotu. 
Zacznijmy od tego, że wśród pasażerów narodowości polskiej ja i moi rodzice byliśmy chyba jedyni. Właściwie, to czułam się otoczona; widziałam ogromną ilość ludzi z ukraińskimi paszportami i tylko jedną Mulatkę z amerykańskim. 
Czyżby nasi stchórzyli? Tego zaczynałam się obawiać.
Akurat facet w okienku przy kontroli zawołał, że następni pasażerowie mogą przyjść.
Podeszłam z mamą; strażnik zlustrował nas wzrokiem. Na widok orłów na paszportach od razu zapytał (i to po polsku!):
- Panie razem?
- Tak - odparła mama bez wyrazu na twarzy.
Otworzył książeczki i zaczął spoglądać - to na zdjęcie, to na mamę.
- Pani... Beata, tak? - z trudem wymówił imię.
Moja matka pokręciła lekko głową.
- I... - zerknął na mnie. - ...panna Sofija Marija?
- Tak.
- Jaki cel podróży? - ponownie spojrzał w stronę mojej rodzicielki.
Jej twarz natomiast przybrała lekko zdziwiony wyraz.
- Turystyczny - odpowiedziała po chwili, niepewnie akcentując.
Strażnik od razu uniósł jedną brew.
- Do Lwowa?
Jego pytanie nie doczekało się odpowiedzi. Oddał nam paszporty i spokojnie ruszyliśmy odebrać nasze bagaże.
Po chwili, gdy kierowca przysłany z hotelu zapakował nas do samochodu, wiedziałam, że ta podróż to nie będzie zwykły rodzinny wyjazd...

Szóstka Wron.