piątek, 12 grudnia 2014

Maraton pisania listów 2014

Cześć Czytelnicy:)

Miałam ostatnio niezłą wyrwę w blogowaniu, ale miałam i nadal mam na głowie trochę obowiązków szkolnych.
Ostatnio jednak wydarzyło się coś w mojej szkole i sądzę, że warto o tym opowiedzieć. Organizacja Amnesty International organizuje Maraton Pisania Listów, który wczoraj odbył się w mojej szkole.


Na czym on polega? Otóż, w miejscu w którym odbywa się Maraton (można to zrobić także online na oficjalnej stronie organizacji) przepisuje się listy na podstawie wzoru - w naszym przypadku można było napisać głównie po polsku i po angielsku, ale pojawiły się również takie języki jak hiszpański czy rosyjski. Ważne jest by podać swój adres i nadawcy, zarówno w liście, jak i na kopercie i złożyć swój podpis pod listem.

W tym roku akcja wspiera zarówno osoby torturowane, skazane w niewłaściwych procesach, jak i całe społeczności które zostały potraktowane w szczególnie okrutny sposób i domagają się sprawiedliwości. Więcej znajdziecie tutaj.

Ja w ciągu dwóch godzin lekcyjnych, jakie z naszym polonistą spędziliśmy w bibliotece zdążyłam napisać łącznie trzy listy.
Pisałam w sprawie:
  • Olega Seńcowa - ukraińskiego reżysera złapanego przez rosyjskie władze w maju br. Torturowany min. za pokojowe protesty na Krymie.
  • Daniela Quintero - wenezuelskiego studenta torturowanego za udział w pokojowym proteście.
  • Liu Ping - chińska aktywistka aresztowana (i prawdopodobnie torturowana) za sprzeciw przeciwko korupcji, jaka panuje w jej kraju. 
 To są tylko przykłady niesprawiedliwości jaka niestety panuje na tym świecie i na zawsze na nim pozostanie.



Jednak pisząc te listy mamy szansę coś zmienić, może to i niewiele, ale zawsze coś:)
Od tego robi się trochę cieplej na sercu...

Oto moje zdjęcia z Maratonu (fotki strzelane komórką, są trochę słabej jakości...):

Adres na kopercie - list do prokuratora Seńcowa

Wzór listu

Pozdrawiam i życzę miłego weekendu:)

horsefan

poniedziałek, 17 listopada 2014

Wrażenia z UK cz. 2 - Londyn!:D

Wakacje się skończyły, mamy szkołę. Przepraszam, że tyle nie pisałam, ale miałam dużo zajęć na głowie, które akurat okazały się ważniejsze.
A na myśl o Anglii jeszcze łezka się w oku kręci...

Po obozie, o którym wspominałam ostatnio, gdy mówiłam o moich wakacyjnych przygodach, udałam się z rodzicami na parę dni do Londynu - mojego ulubionego miasta w Wielkiej Brytanii.

Uwaga: ten post będzie dłuuugi...

Big Ben to dopiero początek...


Na początek - wycieczka po Londynie pieszo. Udałam się wtedy z mamą do Hide Parku. Był śliczny zachód słońca, powietrze ciepłe, a kaczki pływały sobie w stawach... a tutaj zaskoczenie.


Zdjęć tego nie mam, więc nacieszcie się kaczką/gęsią, której zdjęcie zamieszczam powyżej.
A co właściwie mi chodzi? Nie jestem rasistką, nie dyskryminuję ludzi za wygląd, narodowość, czy religię, ale cały Hyde Park był wprost usiany muzułmanami i czułam się wręcz otoczona. Tutaj głowy bez hidżabu/chimaru/nikabu trzeba było ze świecą w ręku szukać. Jedna taka rodzina składała się z: ojca, który pewnie jest bezrobotny, bo utrzymuje rodzinę z zasiłków państwa i co najmniej jednej matki otoczonej ok. pięciorgiem dzieci. Na jedną Brytyjkę nie-emigrantkę przypada ok. 1-2 dzieci (a może nawet mniej). W takim tempie UK za kilka(set) lat może stać się państwem muzułmańskim... Mam przeczucie, że ta tolerancja wyjdzie kiedyś Brytyjczykom na złe.

Mimo tego stwierdziłyśmy razem z mamą, że i tak jest ładnie i starałyśmy się miło spędzić ten wieczór, więc udałyśmy się do Muzeum Historii Naturalnej. Zdjęć niestety nie mam;( (I tak czasu było za mało, a za chwilę zamykali. Zdołałyśmy zobaczyć tylko minerały...)

Na drugi dzień czekał nas wypad do innego muzeum znajdującego się na mojej liście "NAJ".




Jak zapewne się domyślacie po obrazku umieszczonego powyżej, chodzi mi o Muzeum Madame Tussaud w Londynie*, czyli jednego z największych muzeów figur woskowych w ogóle.
W środku było pełno ludzi, a na każdej wystawie, czy to poświęconej gwiazdom filmowym, czy sportowcom i politykom, kręciło się mnóstwo ludzi. Zdjęć figur nie mogę pokazać wam zbyt dużo, gdyż widać na większości z nich moją twarz:( Cóż, trzeba zadowolić się tymi:



Kojarzycie tę osobę? Titanic? Tak, to ta sama pani, która w 1997 zagrała rolę w filmie, który obiegł świat - Kate Winslet!

Angelina Jolie i Brad Pitt
Tutaj zdradzę Wam małą ciekawostkę na temat tej pary powyżej. Figury w muzeum niemal dokładnie tej samej wielkości co "oryginały", więc wychodzi na to, że... zarówno Angelina, jak i Brad są okropnie niscy! Kiedy stanęłam obok Brada, stwierdziłam, że jest niewiele wyższy ode mnie (mam ok. 165 cm wzrostu), o jego małżonce nie wspominając...
Właściwie, to niemal wszystkie gwiazdy są w rzeczywistym życiu niskie, wielkie zaskoczenie stanowił dla mnie Johnny Deep, który jest chyba nawet odrobinę niższy ode mnie... tylko Nicole Kidman wystawała ponad wszystkich, taka chuda tyczka:P

Specjalnie dla fanek "Zmierzchu"...

To zdjęcie "dedykuję" mojej koleżance Poli. Wielkiej fance Audrey Hepburn:)

Tego pana nazwiska nie pamiętam. Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś napisał o tym w komentarzach, kim on jest...

So creepy...

Właściwie, to odkąd skręciliśmy w stronę tamtego "motelu", pojawiały się coraz to straszniejsze wystawy, aż znaleźliśmy się w wystawie poświęconej najgorszym torturom w historii, czyli głównie tym średniowiecznym. Z sufitu zwisały sztuczne części ciała. Najbardziej przestraszyła mnie figura Vlada Drakuli...
Krótko potem okazało się, że teraz może być już tylko straszniej. Akurat wprowadzano ludzi na tzw. "Scream", czyli najbardziej przerażającą atrakcję w samym muzeum. Tylko kobieta wpuszczająca wszystkich do tunelu starała się dodać wszystkim otuchy, mówiąc w śmieszny sposób. Tłumaczyła, jak w tunelu strachu należy się zachowywać.

"I see you over here, on this screen. We all want to have fun, so please - don't touch the people there, don't make photos of them. Don't eat anything. Because if you do so, it won't be fun..."** - mówiła.

Szczerze mówiąc, to ja na początku nie chciałam tam iść, po prostu nie chciałam, nie żebym się bała. Na to moja mama, oczywiście, zapytała się mnie, czy mam cykora, to ja zaczęłam jej tłumaczyć, że nie, tylko boję się o moje zdrowie. (W międzyczasie znalazłyśmy się w kolejce.)
I się zaczęło...

Z trudem postępowałyśmy z nogi na nogę, ja i moja mama, czekając, co pierwsze na nas wyskoczy. Ale przebierańcy, zamiast się na nas rzucać, tylko na nas w ten dziwny sposób patrzyli, to czymś ruszali, robili jakieś dźwięki. Nagle wyskoczył na nas jakiś facet (ucharakteryzowany, rzecz jasna) i zaczął do nas charkotać: "Move, move..."***, na co my przyspieszyłyśmy o kolejną jedną dziesiątą metra na godzinę. Wtedy powiedział już normalnym głosem: "But really, you should move."****. A ja na to odparłam niepewnie: "Okay, thanks..."***** i ruszyłyśmy dalej, nieco bardziej energicznie. Fiuu... potem już nic nas nie zaskoczyło.

Tutaj pozwolę sobie wyjaśnić, dlaczego owe muzeum ma imię niejakiej Madame Tussaud. Otóż, Madame Tussaud (w rzeczywistości Marie Grosholtz) była znaną w XVIII i XIX wieku twórczynią figur woskowych, a swój pseudonim zawdzięczała mężowi, François Tussaud. W swoim życiu miała wiele posad: raz uczyła sztuki Elżbietę Burbon (siostrę Ludwika XVI), Rewolucję Francuską przetrwała tylko dzięki temu, że szukała głów zamordowanych możnowładców i wykonywała ich woskowe podobizny. Na wystawie opowiadającą właśnie jej historię z czasów Rewolucji i Terroru był obrazek przedstawiający ją grzebiącą w stosie trupów i szukającej głowy jednej, konkretnej osoby, bodajże Marii Antoniny.
A oto figura przedstawiająca Madame przy pracy:


Później była wystawa, na której znajdowały się figury sławnych osobistości i postaci historycznych. Byli wśród nich Albert Einstein, Pablo Picasso, Stephen Hawking, Michael Jackson, Rihanna, Amy Winehouse... i wśród nich znalazł się Justin Bieber. Wyglądał jak niewyrośnięty dzieciak (a raczej miał na takiego wyglądać) i był chyba jedną z nielicznych - a może i jedyną - figurą w muzeum, która nie była ani odrobinę realistyczna. Czy to przypadek? Śmiem stwierdzić, że... nie sądzę.
(Pozwolę tutaj przywołać swój pierwszy post, w którym napisałam, że nie przepadam za większością tych młodzieżowych "gwiazduń", ale mimo tego nie chcę nikogo tym obrazić. Tak, dla pewności.)

Bieberowi poświęciliśmy ledwie kilka sekund.
Był jedynym mało realistycznym manekinem w muzeum. Przypadek? Nie sądzę.
 A potem zerknęliśmy na postaci historyczne; tych było zaledwie kilkoro.

Król Henryk VIII

Królowa Elżbieta I Wielka
Kompletnie nie kumam, po co im te ramy, bo wyglądali w nich, moim zdaniem, dość głupio. Aż się chciało cyknąć sobie fotkę z królową Elżbietą...


 Imienia tego pana powyżej nie pamiętam... wiem tylko, że był jakimś groźnym korsarzem;)

Isaac Newton

 Rodzina królewska:




Była również księżna Diana, ale zdjęć nie wstawiam - ponownie ze względu na moją twarz. Mogę jednak spokojnie powiedzieć, że była okropnie wysoka za życia:P

* (j.ang.) Madame Tussauds London
** "Widzę was o tam, na ekranie. Wszyscy chcemy się dobrze bawić, więc proszę - nie dotykajcie tam ludzi ani nie róbcie im zdjęć. Nie jedzcie niczego. Bo jeśli tak zrobicie, to nie będziemy się dobrze bawić..."
*** "Ruszać się, ruszać się..."
**** "Ale na serio, powinnyście się ruszyć."
***** "Okej, dzięki..."

Cóż, co więcej? Jak na razie, to na tyle.

Pozdro 

horsefan

sobota, 11 października 2014

Recenzja filmu - "Miasto 44"




Tytuł: Miasto 44
Gatunek: Dramat wojenny
Produkcja: Polska
Rok produkcji: 2014 r.
Reżyseria: Jan Komasa
Scenariusz: Jan Komasa

Opis fabuły

Stefan i Alicja (a.k.a Biedronka) to dwójka zakochanych młodych ludzi żyjących w czasach okupacji niemieckiej podczas II Wojny Światowej. Ich miłość zostaje wystawiona na próbę wraz z wybuchem Powstania Warszawskiego.

Moja ocena

Uwaga! Poniższa recenzja może zawierać poważne spoilery dotyczące fabuły filmu.

Na film "Miasto 44" udałam się ze szkołą tydzień temu.
Już wcześniej widziałam zwiastun i mówiąc szczerze, wydał mi się on napchany scenami walki i wybuchami, które wcześniej podrasowano za pomocą nowoczesnej techniki.
Jednak, kiedy film już się zaczął, myślałam, że może nie będzie taki zły. Wszystko wydawało się być obiecujące, dopóki nie zaczęło się Powstanie. W pewnej scenie powstańcy urządzili sobie obóz na cmentarzu miejskim i nagle znaleźli się pod ostrzałem Niemców. Od tamtego momentu film był wypchany scenami walki, mordowania  i lejących się flaków. Ktoś by pewnie powiedział, że przecież Powstanie takie było. Problem polega na tym, że właśnie tak wyglądają filmy związane z kulturą masową - wszędzie krew się leje, jest wojna, wszędzie jest pełno trupów. Ponadto w filmie była masa spowolnień i szczerze mówiąc, nie rozumiem po co.
Był moment, w którym bohaterowie się całowali pod ostrzałem. W powietrzu latały fajerwerki, wszystko, rzecz jasna, działo się w zwolnionym tempie, a nawet kule ich omijały, bo nie, oni musieli się akurat teraz pocałować...
Pojawiła się tam również scena erotyczna, która również była spowolniona i dodatkowo w tle leciała muzyka dubstepowa. Takie sceny to rzecz charakterystyczna dla kina masowego, bo osobiście nie znam filmu akcji z ostatnich kilku lat, w którym nie byłoby chociaż odrobiny erotyki.
Było tam tylko kilka momentów, które naprawdę robiły na mnie wrażenie. Chwila, w której Alicja, cała  zdruzgotana, przybywa do piwnicy pełnej chowających się cywilów.
Kiedy później rozmawialiśmy o tym na lekcji języka polskiego, doszliśmy do wniosku, że reżyser filmu uznaje widzów za idiotów, uważając, że Powstania Warszawskiego nie można inaczej w tych czasach pokazać, bo inaczej ludzie nie zrozumieją o co chodzi. Z resztą, podobno pan Komasa rzeczywiście tak powiedział. To po prostu ignorancja uczyniła z tego filmu tak napchany sztucznościami spektakl, rozreklamowany wzdłuż i wszerz.

Powyżej wyraziłam moje zdanie na temat tego filmu i zaakceptuję, jeśli Wy macie inne. Nie piszę po to, by wmawiać komukolwiek moje racje, tylko po to, by je wyrazić.

Pozdrawiam

horsefan

środa, 24 września 2014

Recenzja książki - "Zapałka na zakręcie"






Tytuł: Zapałka na zakręcie
Gatunek powieści: obyczajowa, romans
Autor: Krystyna Siesicka
Seria: ? [nazwy brak, jednak są dwie następne części]
Czas akcji: Polska, lata 60-70 XX wieku.
Główni bohaterowie: Mada (Magdalena), Marcin
Bohaterowie drugoplanowi i trzecioplanowi: matka Mady, matka Marcina, siostra Mady – Ala, przyjaciel Mady - Olo 

Opis fabuły
Powieść „Zapałka na zakręcie” opowiada historię na pozór zwykłych nastolatków – Mady i Marcina, którzy poznają się podczas wakacji w wiosce nazwanej Osadą. Mada to dziewczyna z rozbitej rodziny, wychowuje się razem z siostrą, Alą. Jest energiczna, wesoła i w miarę pozytywnie nastawiona do życia. Marcin jest cichy i skryty, raczej unika towarzystwa i można o nim spokojnie powiedzieć, że jest pesymistą. Co łączy tę dwójkę? Na pewno więcej, niż można się spodziewać…

Moja ocena
Tę książkę podsunęła mi moja mama, kiedy byłyśmy razem w bibliotece. Powiedziała mi, że to była jedna z jej ulubionych książek, kiedy była w moim wieku i że na pewno mi się spodoba. Powiedziałam wtedy: „No, dobra…” i wypożyczyłam ją – nie mając zbyt wielu dobrych chęci. Z książkami bowiem tego typu, zwłaszcza napisanymi przez polskich autorów, mam doświadczenia złe. Długo będę pamiętać, jak się męczyłam z „Tym obcym” w bodajże szóstej klasie… Spodziewałam się więc czegoś podobnego – nie klejącej się fabuły, wolnej, ciągnącej się leniwie akcji i głupich, niedopracowanych bohaterów. Otóż, nie jest ona tak zła jak „Ten…”. Jest o niebo lepsza. Występuje tu dość ciekawy motyw – tak jak w „Niezgodnej” – dojrzewania. Jednak w przeciwieństwie do książki pani Roth, główny wątek stanowi pierwsza miłość, która zawsze jest trudna.
Ocenę przyznałam w trzech kategoriach: 



  1. Fabuła,
  2. Bohaterowie, 
  3. Przedstawienie świata, opisy itp.

Fabuła
Dość wartka, ale widać, że autorka zna umiar. Nie przesadza. Zważając jednak na fakt, że książka jest cieniutka, odnosi się wrażenie, że czegoś tu brak. Można by przedstawić trochę więcej pojedynczych sytuacji, ponieważ czasem odnosiłam wrażenie, że wszystko jest takie „ogólne”. 

Bohaterowie
Tutaj mam nieco rozbieżne zdanie. Z jednej strony Mada i Marcin wydają się nieco schematyczni – ona, biedna dziewczyna z rozbitej rodziny, z kompleksami, ale jednak ładna. On – tajemniczy, zamknięty w sobie, przystojny, prawie dorosły i zamożny.
Gdyby jednak poznać ich bliżej, sytuacja wygląda nieco inaczej. Mada, w przeciwieństwie do schematu, jest pracowitą, dzielną i zdecydowaną dziewczyną. Marcin tak naprawdę jest skryty nie po to, żeby być „magnezem na dziewczyny”, tylko ma swoje powody.
Poza tą dwójką podobali mi się również wszyscy pozostali – widać, że autorka ich dopracowała. Można się domyślać, że inspirowała ich prawdziwymi ludźmi. Tutaj autorce gratuluję:) 

Przedstawienie świata
Na pierwszych stronach padło słowo szafa… no, tak. Szafa. Ale jaka? Stara, nowa? Ozdobna czy banalna? Kiedy zapytałam o to moją mamę, powiedziała ona, że nie musi to być potrzebne. No, ale żeby autorka dała chociaż jedno słowo, które da czytelnikowi chociaż minimalne wyobrażenie o czymkolwiek… tylko o to bym prosiła. A co Wy na ten temat myślicie? 

Czekam na opinie w komentarzach:) 

horsefan

sobota, 6 września 2014

Nowy rok szkolny - pierwsze wrażenia

Hej Czytelnicy!

Wakacje - jak zapewne wiecie - już się skończyły i zaczął się nowy rok szkolny, a za niecały miesiąc studenci również powrócą do nauki.
Co w tym takiego niezwykłego? Oczywiście, to dla nas szansa na poznanie wielu nowych rzeczy, przypomnienie sobie niektórych rzeczy z poprzednich etapów edukacji, na nowe znajomości...


Właśnie. Ale dla niektórych ten rok to również rok rozpoczęcia nowego etapu edukacji. Przyznam się, że w tym tygodniu rozpoczęłam edukację w... gimnazjum. Tak kochani - od teraz jestem gimbusem! A co się z tym wiąże? Moja szkoła to właściwie trzy w jednym. Zarówno dzieciaki z podstawówki, jak i gimnazjaliści czy licealiści dzielą ze sobą budynek. (Wszystkie dodatkowo są prowadzone przez tę samą fundację.) Tak więc, ze zaznajomieniem się ze szkołą jako z budynkiem, nie miałam większego problemu. Gorzej z nowym planem lekcji czy ze znajomymi. To był dla mnie istny szok. Kiedy w podstawówce myślałam o gimnazjum, to zawsze bałam się natłoku zajęć, nauczycieli, nowych znajomości itp. I co? Już tydzień lekcji rozwiał moje obawy (choć zajęć jest rzeczywiście trochę więcej;P).

A wy?

Czy  w ten rok także zaczęliście w nowej szkole? I jak - na ten moment - się w niej czujecie? 
Jeżeli macie problem, jak sobie poradzić w nowym środowisku, to zajrzyjcie tutaj.

Pozdrawiam i życzę fajnych lekcji (o ile one mogą być fajne:P)

horsefan

sobota, 30 sierpnia 2014

Recenzja książki - "Mechaniczny Książę"



Autor: Cassandra Clare (tak naprawdę Judith A.Rumelt)
Gatunek powieści: fantasy, romans
Seria: tom 2 trylogii „Diabelskie Maszyny” (ang. The Infernal DevicesPiekielne Urządzenia/ Maszyny)
Czas akcji: XIX w. – 1878 rok
Tytuł oryginału: The Clockwork Prince. The Infernal Devices –Book Two
Główni bohaterowie: Theresa ‘Tessa’ Gray, William ‘Will’ Herondale, James ‘Jem’ Carstairs, Charlotte i Henry Branwell
Bohaterowie drugoplanowi i trzecioplanowi: Jessamine 'Jess' Lovelace, Nathaniel 'Nate' Gray, Sophie Collins, Gideon Lightwood, Benedict Lightwood

Opis świata w książce
Świat pokazany w trylogii „Diabelskie Maszyny” może niektórzy z Was znają z bestsellerowej serii „Dary Anioła”. Tym razem cofamy się w czasie, aż do XIX wieku. Zmienia się również miejsce akcji – tym razem jest to piękny, acz przeludniony i zaniedbany Londyn.
Ci, którym jeszcze nie przypadł zaszczyt czytania Darów, opowiem tyle, ile zdołam.
Otóż, w tym świecie, który na pozór jest naszym, istnieją magiczne stworzenia, takie jak wilkołaki, wampiry, czarownicy, wróżki, gobliny, syreny itp. To tzw. Podziemny Świat, czyli istoty, które mają jakiś związek z demoniczną magią. Choćby wampiry i wilkołaki – to byli ludzie zarażeni demonicznymi chorobami. Były i same demony, które wraz ze zbuntowanymi Podziemnymi siały spustoszenie w świecie Przyziemnych, czyli zwykłych ludzi. Gdyby nie tajemniczy pół ludzie pół anioły – Nocni Łowcy (wg. oryginału Shadowhunters – Łowcy Cieni) – świat ludzi zostałby starty na proch. Łowcy w każdym kraju mają min. jeden Instytut, czyli coś w rodzaju przystani, w której mogą się zatrzymywać na jakiś czas, a także się naradzać. Gdyby zdecydowali się na pracę w Przyziemnym Świecie, dorośli z takich rodzin należeli najczęściej do Rady, którą w Europie nazywano Enklawą, zaś w Ameryce Konklawe. Podlegały one największej Radzie – Clave – która swoją siedzibę miała w Idrisie, kraju Nocnych Łowców. Autorka umieszcza go pomiędzy naszą Francją a Niemcami. 
A zwykli ludzie (czyli Przyziemni) nie mają o niczym pojęcia. 

Opis fabuły
 
Minęło kilka tygodni od zdarzeń opisanych w Mechanicznym Aniele. Tessa Gray znalazła bezpieczne schronienie u Nocnych Łowców, lecz nie na długo. Przywódca brytyjskiej Enklawy, Konsul Wayland, wyznacza Branwell'om krótki okres czasu na znalezienie tajemniczego Mistrza. Nie wykonanie tego zadania oznacza odsunięcie Charlotte Branwell od kierowania Londyńskim Instytutem.
16-letnia panna Gray postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wraz z pomocą Willa i Jema odkrywa mroczne sekrety Mistrza, dowiadując się, dlaczego ów człowiek chce zniszczyć Nocnych Łowców.
Nasza bohaterka coraz bardziej zakochuje się w Jamesie, a jednak jakaś jej cząstka nadal pragnie Williama.
Czy uda im się dokonać niemożliwego? Czy Tessa wreszcie się dowie, kim [czym] jest i dlaczego przyszła na świat?


Moja ocena powieści

Mechaniczny Książę to powieść mniej wtórna niż jej poprzedniczka. Oczywiście, i tak owe wtórności pozostały, ale wolę już ich nie opisywać, tak jak zrobiłam w opisie Mechanicznego Anioła
Cassandra Clare umie stworzyć klimat, to bardzo rzuca się w oczy. Tego ta autorka chyba nigdy nie utraci (zobaczę jeszcze, jak wyjdzie Miasto Niebiańskiego Ognia* po polsku i jak ukaże się nowa trylogia "The Dark Artifices" w 2015 roku). Jaka to szkoda, że spotkał ją ten sam los, co wielu współczesnych autorów, jak Rick Riordan czy Suzanne Collins. Może to zbyt wielka pewność siebie. Może to brak pomysłów. Nie wiem. Jednak coś czuć, że to nie to samo, co kiedyś. W przypadku Cassandry to fabuła zbyt napakowana schematycznym romansidłem, dziwnie przypominająca taką, jaką niektórzy z nas znają ze "Zmierzchu". Ponadto akcja wydaje mi się zbyt szybka w paru fragmentach, a pod koniec wydawało mi się, że autorka nie wiedziała czym tego "pączka" nadziać, więc przeleciała prędko do dokładnie zaplanowanego końca, nie zważając na konsekwencje. 

Może ktoś z Was teraz zapyta: "Dlaczego to czytałaś, skoro to taki kiepski kawał literatury?"
Odpowiedź nr 1: Mimo tego, co napisałam, to jeszcze nie jest taka zła książka, choć wszystkie wady, jakie odkryłam, przedstawiłam Wam powyżej. 
Odpowiedź nr 2: Jak Wam wspominałam, piszę fanfiction na podstawie twórczości pani Clare i szukałam informacji na temat świata Nocnych Łowców. 

Podsumowując, można bardzo lubić ten gatunek literatury i czytać tę powieść z wypiekami na twarzy. Komuś jednak może się to nie podobać i czyta to po to, bo np. tak jak ja, pisze fanfiction i szuka informacji na temat świata przedstawionego. Powody są różne. 
"Wszystko zależy od punktu widzenia." - powiedział Obi-Wan Kenobi, mój ulubiony mistrz Jedi:) 

* j.ang. "City of Heavenly Fire"


Pozdrawiam i życzę miłego powrotu do szkoły/pracy/studiów, cokolwiek robicie:)


horsefan

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Wrażenia z UK cz. 1

Witam po jakże długiej przerwie!

Kiedy ostatnim razem pisałam, że wyjeżdżam na miesiąc, może większość z Was zaczęła się zastanawiać, dlaczego na tak długo. horsefan wolontariuszem? horsefan ratujący morświny i foki? horsefan pomagający w hospicjum? No, cóż, tak się składa, że chciałabym nim zostać, ale chyba jestem jeszcze na to za młoda...
Według niektórych moich znajomych, nauka w wakacje to grzech, i to ciężki;P Chyba wygląda na to, iż ten grzech ciężki popełniłam, bo pojechałam do Wielkiej Brytanii, aby... podszkolić mój angielski.


Ale nauka to nie jedyny powód, dla którego tam pojechałam. Drugi to, oczywiście, chęć poznania nowych ludzi, i to jeszcze zza granicy. Trzeci to strach. Strach przed czym? Otóż, moi kochani, ja od paru lat już z tym walczę (walczyłam, bo chyba można uznać go za oficjalnie zwalczonego, co?), ja... boję się wyjechać:
  • daleko od domu, 
  • na długo, 
  • bez żadnej rodziny ani znajomych.
Wiem, co możecie sobie pomyśleć - "Że ja niby jestem jak pięciolatka, bo boję się wyjechać od mamusi." Powiem szczerze, że nie byłam jedyna. Było kilka osób o stanie podobnym do mojego, zwanym homesickness. Pamiętam, jak rozmawiałam z Niką, Rosjanką z Łotwy, którą jej rodzice wysłali na obóz wbrew jej woli i obie się nawzajem pocieszałyśmy.

Pierwsze dni to był wręcz koszmar. Byłam w kompletnym szoku, łatwo było zachwiać moją psychiką, dość łatwo, by w każdym momencie, gdy ktoś pytał mnie o Polskę, mój dom i rodzinę, to wybuchałam płaczem. Byłam tak okropnie słaba... Ponadto moja współlokatorka z Serbii okazała się taka sobie. Raz się z nią pokłóciłam, ale potem czułam się okropnie, więc poszłam do Toma, jednego z nauczycieli, który naprawdę mnie pocieszył i doradził mi, jak dogadać się z Andreą - tą Serbką. Tak więc, poszłam do niej i porozmawiałam z nią. Niby się pogodziłyśmy, ale dwa dni później dziewczyna zadzwoniła do matki i miała z nią niezłą kłótnię. Oczywiście, panna czuła się paskudnie po tym, tak, że chciała się na czymś (kimś) wyżyć. I na kogo padł wybór, zgadnijcie? Na mnie, rzecz jasna!... Dalej to już było z nią takie lanie wody, że szkoda gadać. Ostatecznie wyniosłam się z tego pokoju i zamieszkałam parę korytarzy dalej, zupełnie sama. Mieszkałam tam do końca kursu.

Homesickness minęło po 1,5-2 tygodniach. Byłby to paskudny okres czasu, gdyby nie moje nowe koleżanki: bliźniaczki (dwujajowe) z Wenecji Alessandra i Angela oraz dziewczyna ze Sztokholmu - Elinor. Były naprawdę fajne, tylko wyjechały po dwóch tygodniach... niestety.
Potem myślałam, że będzie jeszcze trudniej, ale przyjechała do nas przemiła dziewczyna z Holandii (ogólnie na kursie było aż za dużo Holendrów;)), Eva. Poza nią było jeszcze wielu fajnych ludzi, ale było ich tak dużo, że wolę nie wymieniać imion. Dalej już mogło być tylko lepiej.

Podsumowując, miesięczny kurs angielskiego nie był taki straszny, jakby się to mogło wydawać. Jednak zanim pojedziecie, pragnę Wam doradzić w kilku sprawach:
  • nie nastawiaj się - ludzie nie muszą być tacy do kitu, a zajęcia nie muszą być do niczego. Postaraj się oceniać wszystko obiektywnie, niezbyt pesymistycznie, ale też nie za bardzo optymistycznie, 
  • też masz homesickness? Zapamiętaj sobie jedną rzecz - nie będziesz tam na zawsze. W końcu Twój obóz/kurs się skończy, a ty jesteś tutaj, by spędzić go jak najlepiej. Nie przejmuj się wrednymi ludźmi - jak są naprawdę uciążliwi, idź z tym do opiekunów - oni powinni załatwić sprawę,
  • macie czas wolny i się nudzisz? A może dodatkowe zajęcia Cię nie interesują, a wszyscy znajomi na nie poszli? Zabierz ze sobą coś, co lubisz. Jakieś książki, gazety, coś do rysowania. Raczej nie polecałabym elektroniki typu tablet lub PSP, gdyż nigdy nie wiadomo, kiedy będziesz musiał/a oddać ją pod opiekę nauczycieli,
  • chcesz zabłysnąć, ale nie wiesz, jak? Zobacz listę tzw. eventów i pomyśl, co mógłbyś zrobić. Pomóc w czymś drużynie? Zaśpiewać na Eurowizji albo zatańczyć w Dzień Sportu (jeżeli będziecie mieli coś takiego, jak ja)?
To jak na razie na tyle z porad, jak chcecie się jeszcze czegoś dowiedzieć - pytajcie śmiało w komentarzach:)

Po kursie udałam się z rodzicami do Londynu na 3 dni, ale o tym napiszę kiedy indziej.

Pozdrawiam

horsefan

poniedziałek, 7 lipca 2014

Ogłoszenie

Kochani!

W dniach 8.07-8.08 jestem za granicą i z tej okazji będę nieobecna na moich dwóch blogach.
Taka informacja:)

A tak przy okazji - na YouTub'ie znalazłam piękny i bardzo wzruszający filmik oparty na prawdziwej historii, opowiadający o prawdziwej miłości i poświęceniu, pomimo odrzucenia innych.



To na tyle

Pozdrawiam

horsefan

Nominacja

Witam!

Właśnie odwiedziłam bloga mojej koleżanki Poli, która nominuje do  Liebster Blogger Award każdego, kto czyta jej internetową twórczość. Postanowiłam, że muszę wziąć w tym udział.




A oto pytanka i odpowiedzi:

1. Jakie jest według Ciebie najbardziej inspirujące miejsce? Dlaczego? (może być to miasto, miejsce w mieście/na wsi, a nawet państwo).

To właściwie zależy od mojego nastroju. Najczęściej jest to jakieś odludne, ciche miejsce, ale równie dobrze może to być zatłoczona ulica na Starówce w Gdańsku lub innym mieście. Ostatnio tę pieczę sprawuje mój uroczy pokoik:)

2. Jakie jest Twoje ulubione warzywo?
Od najmłodszych lat wolę warzywa od słodyczy. Nie wiem, dlaczego. Od tamtej pory do dnia dzisiejszego na liście moich ukochanych znajdują się:
  • ogórki,
  • papryki (z wyjątkiem chili), 
  • marchewki, 
  • szparagi, 
  • i moje najulubieńsze na świecie - fasolki szparagowe i groszek!

3. Jaka książka według Ciebie zasługuje na miano najgorszej na świecie? Oczywiście musisz uzasadnić:) 

To pytanie jest dość trudne. Zmierzchu praktycznie nie czytałam, ale dzięki pewnym naprawdę zaufanym osobom, które po tę sagę sięgnęły, wiem, że jest kiepsko napisana, bez sensu. Ale chyba najbardziej na świecie wkurzył mnie Dom Hadesa, autorstwa Ricka Riordana. Ta książka mnie załamała. Na niemal każdej widać było, że autorowi brak siły i pomysłu na czytanie, że to książka tzw. wymuszona, czyli napisana bez ładu bez składu, byleby tylko BYŁA. Poprzednie części serii "Olimpijscy Herosi", zwłaszcza pierwszy tom, były w miarę fajne i widać było, że Rick planował je w miarę szczegółowo. A w Domu słabe teksty, nie wiadomo dlaczego, wszyscy bohaterowie nagle zaczęli czuć się niepotrzebni. Ale to nie koniec. Pan Riordan jest także autorem trylogii "Kroniki Rodu Kane". Tym razem zamiast mitologii grecko-rzymskiej pojawiła się egipska i wydało mi się to w miarę fajnym pomysłem... Właśnie. Ale od środka to napisane półżartem lanie wody. Może nie do końca, bo do gustu przypadła mi Sadie Kane, ale chyba tylko ona. Reszta jest taka... wiesz Polu, co mam na myśli.

4. W jakie egzotyczne (oczywiście dla nas, Europejczyków) miejsce najbardziej chciałbyś/chciałabyś pojechać? Dlaczego?

Ostatnio marzą mi się:
  • Indie, 
  • Japonia, 
  • Korea Południowa, 
  • Chiny, 
  • Tajlandia, 
  • Tybet, 
  • Nepal, 
  • Singapur, 
  • Maroko, 
  • Andy.
To tyle z mojej dość długiej listy, ale ona i tak ciągle rośnie:)
A dlaczego chciałabym tam pojechać? Bo tam świat jest zupełnie inny. Indie to kraj bardzo zróżnicowany pod licznymi względami, taki... kolorowy. Japonia i Korea Południowa to kraje bardzo się rozwijające, ale nadal utrzymujące swoją kulturę. Chiny to komunizm XXI wieku, brzmi to okropnie, ale interesująco.Tajlandia - chciałabym (czyt. koniecznie muszę) zobaczyć te cudowne buddyjskie klasztory i świątynie, podobno są cudowne. Tybet i Nepal? Częściowo to samo, co w Tajlandii, ale nie zapominajmy o Himalajach. Aż chce się je zobaczyć. Singapur? Ostatnio zaglądam na bloga pewnej Polki mieszkającej w Singapurze i tak oto zainteresowałam się tym miejscem. O Maroku nasłuchałam się ostatnio, że zrobił się sztuczny, niemal wszystko jest robione pod turystów, jak parę lat temu w Egipcie. Mimo tego chciałabym zwiedzić te miejsca, które nie zostały "zanieczyszczone" przez współczesną turystykę.
Andy od dłuższego czasu chcę zwiedzić, bo dużo się o nich nasłuchałam i w mojej głowie siedzi to słowo jak... jak nie wiem co. Po prostu nie daje mi spokoju:)

5. Jesteś pisarzem i dostajesz zlecenie od wydawnictwa, aby napisać paranormal romance dla nastolatków. Nawet jeśli to totalnie nie Twój gatunek, możesz drwić z takich książek godzinami, przyjmujesz zlecenie (bo dobrze płatne!). O czym napiszesz? Jak się zabierzesz do pracy? Napiszesz coś według schematów, czy pójdziesz dalej?
Błagam, tylko nie schematy! One działają na moje oczy jak kwas!
Na pewno bym odwróciła nieco role. W typowym paranormal romance to dziewczyna zakochuje się w chłopaku, który jest jakąś nadnaturalną istotą (tak jest w moich ukochanych "Darach Anioła", ale fajniej pokazane), należy do jakiegoś ugrupowania, jest jakimś tam księciem itp. A co wy na to, by to dziewczyna była "tym niezwykłym" a to chłopak zwykłym człowiekiem? Coś takiego rzadko pojawia się w paranormal romance... Boże, Pola, chyba mnie zainspirowałaś!
Najpierw wzięłabym się za świat, w którym akcja się dzieje. Czy to świat fantastyczny czy taki lekko w stylu science-fiction? A może to nasz świat? Jeśli tak, to w jakim czasie i miejscu? Potem przyszedłby czas na bohaterów - kim są, skąd pochodzą, jakieś specjalne cechy itp. Potem plan powieści. Po pierwsze - czy będą następne części? To trzeba by było w miarę dokładnie zaplanować.
To chyba tyle:)


6. Co Cię najbardziej irytuje w szkole?
Irytuje mnie dzisiejsze spojrzenie na świat edukacji. Momentami doprowadza mnie do szału. Wszystkim się wydaje, że test to najlepsza metoda na świecie. Prawda jest inna. Sama w to latami wierzyłam i kiedy dostałam złą ocenę z testu, nie dlatego, że się nie nauczyłam, tylko dlatego, że się stresowałam, od razu moja samoocena spadała nisko w dół. Czułam się jak skończony dureń, niczego nie warte NIC. Nie rozumiem, co ludzie widzą w ograniczeniu czasu. Przecież to nie jest żaden konkurs, to ma na celu sprawdzenia, czy wiesz i czy znasz materiał przerobiony na lekcjach. Kiedy porozmawiałam o tym z moją nauczycielką, nie, żeby ją obrazić albo coś, tylko chciałam się dowiedzieć, co ona na ten temat myśli. Od razu zareagowała, jakbym paplała jakieś herezje. I wiem, że część z Was też pewnie tak myśli.
Szkolni psychologowie powtarzali mi, że nie mam się czym przejmować, że naprawdę nic się nie stało... "Tak, to dlaczego w ogóle dopuszczacie do tego, że zaczynamy tak myśleć?!" - chciałam wrzasnąć im prosto w twarz.
Niestety, jak uczniowie dostają "dobre" oceny z tych sprawdzianów, to tylko utwierdza ludzi odpowiedzialnych w tym państwie za edukację w ich przekonaniu. Ja niby dostałam 38/40 ze sprawdzianu szóstoklasisty, ale po napisaniu go nie chciałam nic słyszeć o wynikach do momentu ich oficjalnego ujawnienia. Jak tylko nauczycielka od matmy przyniosła nam kopię matematycznej części (ona nie chciała nam zaszkodzić, po prostu chciała je z nami przerobić), to wrzasnęłam ze strachu na całą klasę: "Nie!" i wszyscy spojrzeli w moją stronę...
U nas, na Zachodzie źle się uczy matematyki. Moja ciocia, która jest byłym profesorem matmy na Uniwersytecie Jagiellońskim, zrobiła badania w tej sprawie. I co się okazało? To nie uczniowie są do kitu, do system nauczania jest do kitu. Najbardziej wkurzające jest to, że Unia Europejska mówi: "Jesteśmy tacy różni i to jest piękne.", a unijny system edukacji działa na zasadzie, jakby był tylko jeden typ ucznia - taki, który może zakuć i zdać test. To smutne, i zapewne minie wiele lat, zanim ludzie zrozumieją, że każdy jest inny i potrzebuje innego podejścia.

7. Jakie było najciekawsze muzeum, do którego pojechałeś?

Jacie, ja tyle muzeów zwiedziłam w moim życiu, że teraz trudno będzie mi wybierać. Właściwie to chyba Muzeum Powstania Warszawskiego zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wszystko było ciekawie pokazane, choć na wystawie o małych powstańcach poryczałam się jak bóbr (jak na większości wystaw). Pobyt w tamtym miejscu był niezapomnianym przeżyciem.
Teraz drugie muzeum. Kiedy pojechałam na Węgry, w pewnej wiosce niedaleko Budapesztu zwiedzałam muzeum marcepanu. Wszystko było tam takie... inne. Słodziutkie. Był tam nawet marcepan do spróbowania. Przez kilka godzin byłam od niego uzależniona. Były tam takie słodziutkie meble z marcepanu... ale za szybą. I w ten sposób ich nie zjadłam. Na wystawie znajdował się nawet marcepanowy Michael Jackson i księżna Diana. Aż chciało się odrąbać im głowy i je zjeść... nie. Koniec. Już za bardzo się rozkręciłam;)

8. Jaka pamiątka jest dla Ciebie najcenniejsza?

Najcenniejsze są dla mnie pamiątki, które mam z jakiś niezwykłych miejsc lub pozostałości po osobach, które nie żyją. Mam w domu taki trochę zużyty różaniec ze sznurka i różowego plastiku. Jest dla mnie ważny, bo należał do mojej prababki, którą byłam w stanie poznać jako schorowaną staruszkę ze złamanym biodrem i dwoma zębami, przywiązaną do łóżka, stale mylącą moje imię z Zuzanną. Okropnie żal mi jej było, ale rozpłakałam się, gdy umarła. Miała całe 94 lata - rekord rodziny, ale ja uparłam się, że dożyję więcej, bo sama chcę go pobić.
Drugą pamiątką (a właściwie pamiątkami) są zdjęcia mojego pradziadka. Właściwie, to ma je teraz jego córka, czyli moja babcia, ale i tak mam do nich sentyment "na odległość". W końcu to one jako jedyne przetrwały pożar, w którym mój pradziadek zginął. I to dzięki nim wiem, jak on wyglądał. Czasem sobie wyobrażam, co on i inni moi nieżyjący na tym świecie krewni myślą sobie teraz o mnie, jeśli ten "drugi świat" istnieje.
Trzecią pamiątką jest przedwojenny nóż (nie pamiętam już, jakiej firmy/marki) z lekko wyszczerbionym ostrzem. Trafił do mojej rodziny przez dosłowny przypadek. Mój pradziadek (ale nie ten sam, co z fotografii) był z moją prababcią (tą od różańca) na ślubie znajomych. Nagle któryś z gości, rzucił się na mojego pradziadka z tym właśnie nożem. A ponieważ był pijany, dziadkowi nie było trudno go obezwładnić. Na koniec dał mu w nos i zabrał nóż, który potem trafił do mojego taty. A potem trafi do mnie, muahahaha...

9. Jaką piosenkę z wczesnego dzieciństwa wspominasz najlepiej?

Chyba tę o jagódkach i - oczywiście - "Kaczuszki"...

10. Czy kupujesz i czytasz regularnie jakieś czasopismo? Jeśli tak, to jakie?

Czytam National Geographic Polska i National Geographic Traveller, ale nie kupuję ich co miesiąc, przynajmniej ostatnio, bardziej co 2-3 miesiące.

11. Jak najchętniej spędzasz czas w sieci?
Blogując, nawalając w www.howrse.pl, wyszukując wiedzę i wsadzając ją do sieci i krytykując niczym Niekryty Krytyk:)


I to chyba wszystko z LBA

Pozdrawiam

horsefan




Szóstka Wron.