środa, 29 kwietnia 2015

Recenzja książki - "Kapłanka w bieli"


Tytuł: Kapłanka w bieli
Tytuł oryginału: Priestess of the White
Autor: Trudi Canavan
Trylogia: Era pięciorga
Tom: 1
Rok wydania (Australia): 2005
Rok wydania w Polsce: 2009
Gatunek: Fantasy, przygodowe, romans

Opis świata i fabuły

Ithania to kontynent-wyspa, położony na wielkim morzu i właściwie nie wiadomo, co poza nią jest. Dzieli się na Ithanię Północną i Południową. Na północy mieszkają głównie wyznawcy religii cyrkliańskiej, wierzący w pięcioro "prawdziwych" bogów - Chaię, Huan, Lore, Yrannę i Saru. Ów bogowie mają także swoich reprezentantów na ziemi - pięcioro Białych, czyli najważniejszych kapłanów i kapłanek, których zadaniem jest zjednoczenie wszystkich krain w Ithanii Północnej. Główna bohaterka - Auraya - jest ostatnią z wybranych Białych.
Na południu natomiast mieszkają pentadrianie - wyznawcy innego kultu, lecz także uznającego istnienie (co prawda, innego) pięciorga bóstw. Nawzajem z ich północnymi sąsiadami nazywają się poganami i - jak można się spodziewać - sobą gardzą.
Akcja powieści umiejscowiona jest na początku wojny Północy z Południem...

Moja ocena (nie obeszło się bez spoilerów)

Na początek pragnę zaznaczyć, że ta powieść to dla mnie odpoczynek po ciężkim, prawie 1000-stronicowym "Potopie", z którym się męczyłam przez dobre dwa miesiące (nie zrozumcie mnie źle; podobał mi się, jednak po dłuższym czasie jej czytania miałam serdecznie dosyć...).
Wracając do tematu, na pierwszych stronach nie byłam pewna, czy ta lektura była dobrym wyborem,
jednak im więcej stron miałam za sobą, tym chciałam więcej. Nim się obejrzałam, byłam na
dwusetnej stronie. Zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem to się stało, ponieważ od dawna żadna książka mnie tak nie wciągnęła. Cóż, a na temat tej słyszałam różne opinie; moja dobra koleżanka Kaja (znana również pod nickiem Kajax Szyderca) twierdzi, że to jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek czytała. Przeszukując jednak sieć, natknęłam się na wiele wypowiedzi w stylu: "nudna" czy "lejąca się jak flaki z olejem".
Rozmyślając nad tym, doszłam do wniosku, że autorce bardzo dobrze wyszedł świat, w którym dzieje się akcja powieści: krainy i ich kultury, magiczne rasy i zwierzęta, wątek czytania w myślach, a dodatkowo konflikt religijny w tle... w dwóch słowach: moje klimaty:)
Jeśli chodzi o fabułę, to z początku nie rozumiałam, dlaczego autorka otworzyła wiele wątków naraz, jakby nie mogła się zdecydować, na czym się skupić. W oszałamiająco krótkim czasie zrozumiałam jednak, że to się nie dzieje bez powodu - wszystko zaczyna się zlewać w jedną, kompletną całość, dąży do jakiegoś celu.
Co do bohaterów - rozpocznijmy od Aurai, tytułowej Kapłanki w bieli. Cóż, jeśli chodzi o nią, to
mam mieszane uczucia; z jednej strony jest utalentowana, pracowita, dobra, mądra, lecz z drugiej nie mogę się dopatrzeć u niej jakichkolwiek wad czy cech charakteru, które by ją wyróżniały spośród innych. I choć lubię czytać fragmenty z nią w roli głównej (chyba chodzi tutaj o poznawanie Ithanii), to jednak nic wielkiego właściwie do niej nie czuję. Ot, typowa bohaterka po tzw. stronie dobrej.
Co innego jest z Emerahl, wiedźmą, która umie zmieniać swój wiek. Odkąd doszłam do pierwszej części z nią w roli głównej, zastanawiałam się, jak długo pozostanie w tej swojej latarni morskiej. Nie musiałam długo czekać, gdyż niespodziewanie historia wywinęła takiego fikołka, i jeszcze było to tak umiejętnie zrobione, że autorce tylko gratulować:)
Kolejną postacią, którą przygotowałam sobie to omówienia jest Tryss - nastoletni chłopak rasy Siyee. Jego wątek mnie urzekł, jednak i tutaj nie obyło się bez schematów. Jet on marzycielem i wynalazcą, ciągle gnębionym (prawie jak Kopciuszek) przez swoich kuzynów. Oczywiście, jak w przypadku każdego takiego bohatera, pojawia się również dziewczyna, która odrzuca zaloty dwójki kuzynów dla Tryssa. Co prawda, Drilli wydała mi się dość interesującą postacią sama w sobie, ma w sobie to coś,
że chce się ją lubić. Tak po prostu.
Ponadto, spodobało mi się to, że autorka dała ukochanemu Aurai - Leiardowi - własny wątek. Rzadko się w literaturze stykam z motywem czytania w myślach, a jeszcze rzadziej z takim umiejętnie zrobionym. A jeszcze rzadziej z wątkiem przejęcia czyjegoś umysłu i utratą własnej jaźni.

Cóż, na koniec muszę przyznać, że to bardzo dobrze napisany kawałek literatury (a już fakt, że Auraya jest jaka jest można przeboleć) i gorąco polecam go, zwłaszcza osobom, które jeszcze nie zetknęły się z twórczością pani Canavan:)

Pozdrawiam

horsefan

P.S. Życzę miłej majówki;)

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Najstarsza książka na mojej półce

Witajcie zacni Czytelnicy!

Dzisiaj trochę historycznie... zacznijmy od tego, że w ten czwartek wybieram się za wschodnią granicę, do Lwowa. Jednym z licznych powodów, dla których się tam właśnie wybieram jest to, co widzicie w temacie tego posta.
Krótki wstęp był, a teraz jedźmy z tym koksem.

*
Pachnie kurzem, czyli zapewne jest domem dla miliardów roztoczy. Kiedy ją czytam, łzawią mi oczy i kicham co kilka minut, jeśli nie sekund. Ale nie mogę się oderwać. Przewracam sztywne kartki, oglądam obrazki, czytam te akapity, które uznaję za ciekawe. 
Trudno się ją czyta i myśli, ile to ludzi miało już ją w rękach. Sądząc po roku wydania, pewnie już część z nich już nie żyje. A ilu mogło zginąć od jakiejś broni...



Sierpień 2014 (tak, to wtedy ona trafiła po raz pierwszy do moich rąk)

Jarmark Dominikański powoli się kończył. Wokoło było pełno ludzi i rozłożonych kramów. Jaka szkoda, że nie jest to już ten sam, na swój sposób magiczny jarmark, który ściągał tłumy z całej Rzeczpospolitej i reszty Europy. Dzisiaj to tylko tani sposób na szybkie zarobienie pieniędzy. Nawet pchli targ jest wypchany po brzegi okropnymi tandetami. Na jednym z namiotów wisiała nawet tabliczka "Tanie Antyki" - tylko jak antyki, ekhem, mogą być tanie?
Był wieczór, od Motławy wiał chłodny, przyjemny wiaterek (nie licząc faktu, że nieźle capił... kanałami). Kręciłam się w okolicy z wujkiem i kuzynką z Krakowa, którym auto się w drodze domu zepsuło i się u nas na jeden dzień zatrzymali. Dodatkowo, towarzyszyła nam jeszcze moja mama.
Robiliśmy to, co robią typowi turyści i (nie)turyści na jarmarku; oglądaliśmy, zjedliśmy po kanapce ze smalcem z okolicznego kramu, jeszcze raz oglądaliśmy i zastanawialiśmy się nad kupnem. W ostateczności jednak albo stwierdzaliśmy, że przedmiot, który chcieliśmy nabyć jest tandetną podróbą, albo odstraszała nas cena.
Jednak idąc w okolicach słynnego Żurawia, natknęliśmy się na antykwariat. Ot tak, wciśnięty nieco w kamienicę, pomiędzy kramami z bursztynową biżuterią i pamiątkami. Zaczęliśmy przeglądać; kilka starych płyt, gazet i czasopism z czasów PRL-u i jeszcze starsze encyklopedie.
Moja kuzynka była wniebowzięta; po pogrzebaniu nieco w górze gratów wystawionej na widok publiczny, stwierdziła, że chce pierwszy tom jakiejś encyklopedii medycznej, bodajże z lat pięćdziesiątych.
- Tata, a mogę ją sobie kupić? - zapytała Anka, robiąc minę niewiniątka. Trochę to dziwnie, zważając na również na fakt, że Ania we wrześniu miała iść do pierwszej liceum i - jakby to ujęła nasza babcia - to już nam trochę nie wypada.
A tata Anki z początku marudził; że na pociąg im nie starczy, a jak zostanie, to nie będą mieli na jedzenie itp. itd. W końcu jednak udało się jej przekonać ojca na zakup, oczywiście pod warunkiem, że nie będzie w drodze żadnych zachcianek.
A ja co? Dalej oglądałam. I zobaczyłam tę książkę. Znajdowała się na stercie wewnątrz sklepu (a może to na nią sprzedawczyni pokazała? już nie pamiętam...). Była bardziej posklejana od reszty, bardziej sztywna i wyniszczona. Zajrzałam na początek i...


...moim oczom ukazał się wyraźny napis:
"Złożono i odbito w drukarni Jana Żydaczewskiego we Lwowie; opracowano graficznie w państwowym wydawnictwie książek szkolnych we Lwowie; roboty introligatorskie wykonał zakład J. Legeżyńskiego we Lwowie..."
A na samym dole kolejna niespodzianka. Rok wydania to... 1938.
"Nie, to musi być sen" - wymamrotałam do siebie w głowie. Bo to przecież w moim odczuciu było niemożliwe. A jednak działo się naprawdę.




Od razy jej zapragnęłam. Spytałam się mamy, czy to znajduje się w naszych możliwościach finansowych. Cóż, ujmę to tak, że po kilku prośbach o obniżenie ceny (sprzedawczyni była nader nieugięta) kupiliśmy ją za ponad dwieście złotych. Ale było warto.

Ups, trochę się niewyraźnie wyszło;(
Ogólnie, książka jest napisana dość - jak na moje kryteria - poetyckim językiem, wyjawiającym wyższe wykształcenie autorki. Czasem mnie bawi, czasem dziwi... ogółem, ciekawe źródło informacji.
Oto jeden z fragmentów ze str. 93:
"Rozmowa nie powinna być zbyt hałaśliwa i krzykliwa. Śmiech zbyt głośny nie powinien strącać obrazów ze ścian. [...] Wpadać komuś w słowa, przerywać, narzucać się z anegdotkami, gdy widzimy wokół niewątpliwą do nich niechęć, popisywanie się - bez wyraźnego zaproszenia - jakimiś sztuczkami - są to rzeczy, które muszą być wykluczone w obcowaniu z ludźmi. [...]"
(Znalazłam go przez dosłowny przypadek, przerzucając strony w trakcie pisania tego posta.)



Podobają mi się także ilustracje. Nie wiem czemu, ale kojarzą mi się z jakąś ryciną czy stylizowanym na nią przestarzałym komiksem.


Strony nieco wyniszczone, eh...

Najbardziej w tej książce urzeka mnie to, o czym wspomniałam na początku; za każdym razem, kiedy trzymam ją w ręku, zachodzę w głowę, ile ludzi ją przede mną czytało czy miało na własność. Czy jeszcze żyją, czy już zdążyli pożegnać się z tym światem? Czy naprawdę ludzie - jeszcze przecież stosunkowo niedawno - rzeczywiście się zachowywali tak, jak to jest opisane w tej książce?
Jakim cudem ona przetrwała II Wojnę Światową? (Wiem, to ostatnie brzmi absurdalnie, ale to właśnie mnie w niej interesuje.)

Cóż, niedługo wyprawa do Lwowa! Spodziewajcie się zdjęć i opisów wyprawy!

Pozdrawiam 

horsefan

środa, 1 kwietnia 2015

Czy wśród nas są postacie z mitologii? cz. 1

Witam ponownie na moim zacnym blogu wszystkich wędrowców zagubionych w odmętach Internetu!

Co się z horsefanem działo przez ostatni miesiąc? Otóż, spadła na mnie cała masa zadań oraz ktoś (czyżby złośliwy Los?) rzucił na mnie klątwę, zwaną poniekąd Brakiem Weny Pisarskiej.

Dobra, teraz na poważnie. Skąd taki temat posta? Cóż, cofnijmy się w czasie, daleko, daleko, do grudnia zeszłego roku.
Wszystko zaczęło się od... lekcji polskiego, która miała wówczas miejsce. Właśnie kończyliśmy przerabiać Mitologię Parandowskiego i mój polonista postanowił, że chce zadać uczniom prezentacje, na dodatkowe punkty, rzecz jasna.
Padło kilka tematów. Pamiętam, że pierwszy z nich brzmiał: Mitologiczne związki frazeologiczne, czy jakoś tak... reszta była mniej więcej tego pokroju.
I nagle coś zupełnie nowego: Mity greckie i psychologia.
Zapada cisza.
Przerwałam ją - oczywiście - ja. Czemu? Sama nie pamiętam, dlaczego podniosłam tę rękę. Chyba chciałam się zapytać pana o inną pracę... a może chciałam poprosić o zwykłą możliwość wyjścia do toalety?
A tu klops.
- O, Zosia, świetnie! - ucieszył się mój nauczyciel.
- Eee, proszę pana, ja chciałam... - głos ugrzązł mi w gardle.
- Możesz to zrobić, tak?
- Ja właściwie...
- Tak? To świetnie, ponieważ to bardzo trudny temat! Brawa dla Zosi!
Niektórzy członkowie mojej klasy tylko spojrzeli na mnie z lekkim współczuciem.
Po prostu świetnie.

Na początek powiedzmy, że nie miałam wówczas pojęcia, jak się zabrać do pracy. Materiały jakie posiadam okazały się zbyt małe, bym mogła podołać zadaniu. Lecz w takiej sytuacji postanowiłam się nie załamywać i szukać tych materiałów gdzie indziej, skoro nie mam ich w domu.
I znalazłam książkę w dziale PODRĘCZNIKI w zakładce... DLA STUDENTA. Nosiła tytuł: Psychologia mitów greckich. Sprzedawca w Empiku twierdził, że to ostatnia w mieście, więc wzięłam ją od razu, bez większego zastanowienia.

A książka prezentuje się właśnie tak:)

 Cóż więcej? Prezentacja poszła całkiem dobrze i dostałam swoje upragnione punkty dodatkowe, jednak na początku stycznia wpadłam na cudowny pomysł podzielenia się ów prezentacją ze światem. I rzeczywiście - zaczęłam pisać dłuuuugiego posta, którego planowałam najpierw opublikować w tym samym miesiącu, tj. styczniu.
A potem w lutym.
A później w marcu.
W końcu doszło do kwietnia i... nie wytrzymałam. Rozdzieliłam to na części i tak oto narodziła się ta seria.
Zapraszam do lektury... dzisiejszy temat to Kora i Demeter!
Źródło: polskapersopedia.wikia.com
Pamiętam chwile, kiedy byłam mała i prosiłam kogoś z rodziny o przeczytanie mi tego konkretnego mitu; zazwyczaj była to mama lub babcia.
Demeter, bogini urodzaju, miała z Zeusem córkę - Korę, co z greckiego znaczy po prostu "Dziewczyna". I rzeczywiście, Kora była taką dziewczynką, której świat był szczelnie zamknięty przez matkę. Aż do pewnego dnia, kiedy Kora, tak jak dzień w dzień, postanowiła zebrać kolejny bukiet kwiatów na łące. Bogini zakazała jej zbierać tylko jednego gatunku - narcyzów. Jednak chwila nieuwagi wystarczyła, by straciła córkę z pola widzenia.
Okazję wykorzystał pan Podziemia - Hades. Kiedy Kora - niczego nieświadoma - złamała zakaz matki, zbliżając się do narcyza, wyłonił się spod powierzchni Ziemi na swym rydwanie i porwał Korę do swojego królestwa.
Gdy Demeter zrozumiała, co się stało, wpadła w rozpacz, a wraz z nią - cała przyroda. Mijały dni, miesiące... Demeter wędrowała po świecie, zrozpaczona utratą córki. Brakowało plonów, ludzie głodowali... (no, może z wyjątkiem mieszkańców jednego miasta - Eleusis, gdzie sama rodzina królewska zajęła się boginią, ale to inna historia). Powróciła na Olimp, by ostatecznie poprosić ojca Kory - Zeusa - o pomoc. Ale były mąż nie był skory do pomocy, gdyż sam wcześniej zaaranżował porwanie wraz z Hadesem. Gdy Demeter się o tym dowiedziała, jej smutek i tęsknota przerodziły się w śmiercionośny gniew. Od razu zażądała od Zeusa oddania córki - przeciwnym razie wszyscy ludzie na świecie umrą z głodu i - co ważniejsze - nie będzie więcej ofiar dla bogów.
Ostatecznie władca niebios wysłuchał jej. Od razu nakazał bratu wypuścić Korę. Gdy młoda bogini powróciła do Świata Żywych, pojawił się pewien problem. Przebywając w królestwie Hadesa, córka zjadła kilka pestek granatu. Zjedzenie czegoś w Krainie Umarłych oznaczało wieczne związanie się z tamtym miejscem. Wówczas Zeus postanowił, że dziewięć miesięcy w roku Kora będzie spędzać z matką, zaś pozostałe trzy będzie królową Świata Zmarłych - Persefoną.  

Weźmy ten mit pod lupę. Demeter jest matką oddaną swojemu dziecku, poświęca mu cały swój wolny czas. Nie traktuje dziecka przedmiotowo, jak własność, tak jak to czyni Hera. Już samo jej imię coś zdradza - Demeter. Słowo meter w języku greckim znaczy matka. To pokazuje nam, jak ważną rolę w społecznościach greckich miała postać takiej matki. To pojawia się również w innych kulturach:
  •  Starożytny Egipt - Izyda kochała swojego męża, Ozyrysa, tak bardzo, że była gotowa zaryzykować w każdej chwili, byleby odnaleźć każdy kolejny kawałek jego poćwiartowanego ciała. (W dodatku miała na głowie inne obowiązki, jak wychowanie syna - Horusa.) W ten sposób Izyda miała być przykładem oddania i wierności małżeńskiej.
  • Chrześcijaństwo (katolicyzm, prawosławie) - kult Marii jako Matki Boskiej wynika z pewnej potrzeby matki, gdyż to do niej zawsze uciekamy w najtrudniejszych chwilach (dowodem tego jest choćby katolicka modlitwa "Pod Twoją Obronę"). Należy również zwrócić uwagę na fakt, że kult Matki Boskiej jest najsilniejszy w krajach, których mieszkańcy doświadczyli wiele cierpienia na przestrzeni wieków, np. w Polsce czy w Meksyku. 
  • Plemiona pierwotne - kult Matki Natury można spotkać również w wielu innych wierzeniach. Np. u wyznawców japońskiej religii shinto czy u członków sekt New Age wynika to najprawdopodobniej z szacunku do Ziemi jako rodzicielki, jako matki wszelkiego stworzenia, a to właśnie człowiek - zły i egoistyczny - niszczy ją niczym pasożyt. Jest to jedna z form kultury matriarchalnej, której również i u nas - w kulturze Zachodniej - powoli ustępuje bardziej prymitywny patriarchat. Pozwolę sobie również dodać, że taki kult był bardzo rozwinięty u Słowian - Mokosz, Matka-Ziemia, dawała ludziom, zwierzętom i roślinom swoje mleko w postaci cennego deszczu, dlatego wszystkiemu, co od niej pochodziło, należał się szacunek. 
Skupmy się przez chwilę na trzecim z powyższych punktów. Matriarchat w formie filozoficznej ma również swoją ciemną stronę - tak rodzą się systemy totalitarne, takie jak nazizm czy komunizm. To wiara w państwo jako matkę, która zawsze i wszędzie będzie dbała, a także obroni swoje dzieci-obywateli. Ale kto się sprzeciwi mamusi, musi zostać ukarany...
Teraz przejdźmy do psychologii jednostki. Kiedyś, na pewnym internetowym forum, przeczytałam skargi 17-letniej wówczas dziewczyny, która skarżyła się, że ma nadopiekuńczych rodziców. Opisała, że nadal podchodzą do niej, jakby była o co najmniej 10 lat młodsza, nie pozwalają jej normalnie spotykać się ze znajomymi i we wszystkim chcą ją wyręczać. Zapadły mi w pamięci jej słowa: "To przez nich jestem taka niesamodzielna, nie umiem zawrzeć normalnej znajomości...". Właśnie. Demeter chciała zachować Korę przede wszystkim dla siebie, wręcz ją uważała za część siebie. Nie pozwalała jej stać się kobietą. Takie matki nie rozumieją, że ich funkcja wraz z dorastaniem córki powinna przejść na "wyższy poziom", czyli oczu i uszu dziecka powinna przyjąć formę starszej, bardziej doświadczonej przyjaciółki. Kiedy spojrzymy na tę interpretację z pewnego punktu widzenia, możemy powiedzieć, że im dłużej córka nie będzie dorastać, tym większa szansa, że wpadnie w ręce psychopaty, alkoholika, narkomana itp. To dlatego Demeter wpadła w szał po odejściu córki. Nie mogła pogodzić się z tym, że na wieczność traci swoje maleństwo. Jednak Hades niekoniecznie musi być psychopatą - to silny mężczyzna, który jest gotów postawić się "reżimowi" potencjalnej teściowej.
A dojrzały mężczyzna potrzebuje miłości dojrzałej kobiety, a nie małego, bezbronnego dziecka, czyż nie?

 W jednej z wersji tego mitu, którą znam z dzieciństwa, jest powiedziane, że Kora w królestwie męża nosi imię Persefona. To jeszcze bardziej pokazuje, że z małej dziewczynki stała się kobietą, zdolną do podejmowania własnych decyzji i posiadającą własne zdanie. Kiedy Hades oddał Korę matce, Demeter także mogła się czegoś nauczyć od własnej córki i pogodzić się z faktem, że nie zawsze będzie dla niej oczami i uszami...
W micie opowieść kończy się dobrze, jednak w prawdziwym życiu nie zawsze tak jest. Jak wspominałam, im dłużej córka nie pozna dorosłego świata, tym większa szansa, że kiedy w końcu wejdźcie do tego świata, to stanie jej się krzywda, którą - wbrew pozorom - nie musi być psychopatyczny partner. Takie dziewczęta, zwłaszcza pochodzące ze skrajnych rodzin, w których ojciec np. pił, nie mogą - w przeciwieństwie do swoich dojrzalszych rówieśniczek - pojąć, że mężczyzna i kobieta muszą się uzupełniać w codziennym życiu. Uważają mężczyzn za wrogów, za źródło wszelkiego zła. Tak rodzą się organizacje "feministyczne" - piszę w cudzysłowie, ponieważ nie ma to zbyt wiele wspólnego z prawdziwym feminizmem, czyli wiarą w równość niezależną od płci. Takie kobiety są, co prawda zaradne i w miarę samodzielnie, ale wyznają skrajne ideologie i często wybierają orientację lesbijską, co - wg psychologów - stanowi pewien rodzaj ucieczki przed zaborczą matką, ale również to trwanie w świecie, do którego mężczyzna nie ma dostępu.
Ludzka psychika to naprawdę niesamowity mechanizm. 
U wcześniej przeze mnie wspominanych Słowian bogini Mokosz mogła karmić swoim "mlekiem" i dawać życie, ale za dużo deszczu wywoływało powódź i mogło zabić to, co w życiu jest najpiękniejsze... A ten grecki mit to obrazuje, czyż nie?

Ciekawostka [jeśli nie chcesz mieć zepsutego dzieciństwa, nie czytaj...]

Podobny motyw można również znaleźć w popkulturze.
Kiedy byłam nieco młodsza, uwielbiałam film Disney'a pt. "Zaplątani". Od tamtego czasu bardzo zmienił się sposób w jaki patrzę na tę bajkę, min. przez tę - z pozoru zwykłą - prezentację do szkoły. Dlaczego? Występuje w niej ten sam motyw, co w tym micie. Gertruda nie chciała pozwolić Roszpunce dojrzeć, ponieważ chciała zachować ją wyłącznie dla siebie. Od Demeter różni ją jednak to, że w przeciwieństwie do bogini, nie kochała córki i miała ją jedynie za źródło młodości. Źródło młodości...? Może tym dla takich matek są ich córki? Może zbytnio przypominają im utracone lata...



Cóż więcej? Teraz tylko kontynuować...

Pozdrawiam i życzę miłej Wielkanocy:)

horsefan

Szóstka Wron.