środa, 6 lipca 2016

"Złodziejka książek", czyli kolejna książka, przez którą nie mogę spać


Witajcie!
Kurczę, tego posta piszę z naprawdę dużym opóźnieniem, ponieważ książkę, którą poniżej opisałam, przeczytałam bodajże w połowie czerwca... no, ale cóż, mówi się trudno i żyje się dalej.
Zapraszam do lektury!

(Link do części pierwszej: klik!)

Źródło

Będę szczera, po książki na temat II wojny światowej sięgam rzadko. Dlaczego? Może to dlatego, że kojarzy mi się ona z poprawnością polityczną?...
A może dlatego, że w sumie już wszystko o niej napisano: o rozmieszczeniu poszczególnych armii, o rodzajach broni, o obozach koncentracyjnych... na liczbie ofiar kończąc?

Zupełnie inaczej do tego skrawka historii podszedł australijski pisarz Markus Zusak. Nadal, pomimo tego, że jego bestsellerową "Złodziejkę książek" zdołałam przeczytać kilka tygodni temu, nie mogę zrozumieć, czemu tak późno się za nią wzięłam. Koleżanki przecież mi polecały, mówiły, że to powieść wprost stworzona dla mnie... Cóż, jakoś nie docierało.

Ale - żeby nie przedłużać - zakładam, że na świecie są jeszcze inne żółtodzioby, które jeszcze nie zdołały sięgnąć po tę książkę, więc... przybliżę Wam co nieco fabułę, okej?

Postacią tytułową jest Niemka, dziewczynka, Liesel Meminger. Główną bohaterkę poznajemy w dniu, w którym, podczas drogi do rodziny zastępczej, umiera jej brat. Po krótkim pogrzebie sześcioletniego Wernera, dziewczynka kradnie swoją pierwszą książkę – „Podręcznik grabarza”. To dzięki niej  Liesel odkrywa niezwykły świat słów. Z czasem dziewczynka łaknie tych słów coraz więcej,  jednak sytuacja zmusza ją do zdobywania ich w coraz mniej uczciwy sposób. Najpierw kradnie książkę z płonącego stosu w centrum miasteczka, później wiele innych pozycji z biblioteki żony burmistrza, lecz to właśnie dzięki temu, można by powiedzieć: „grzesznemu”, zajęciu Liesel uczy się wrażliwości, zaczyna rozmieć świat i ludzi wokół siebie, samodzielnie myśli i ocenia.  Poznaje moc, jaką niesie ze sobą słowo. Dzięki sile słowa pociesza Maxa Vandenburga - Żyda ukrywającego się w piwnicy jej przybranych rodziców, uspokaja ludzi schowanych w schronie podczas nalotów, aż w końcu spisuje swoją historię w dzienniczku podarowanym jej przez wspomnianą już żonę burmistrza.

Czymś, co naprawdę urzekło mnie w książce, jest zestawienie postaci Liesel z samym Führerem. 
A dokładniej - sposób w jaki każde z nich korzysta ze słów. Dziewczynka żeby sięgnąć po słowa musi posunąć się do kradzieży - czynności, która w naszym (i właściwie to chyba każdym) kręgu kulturowym uchodzi za złą. Mimo tego, Liesel wykorzystuje słowa w celach, które możemy jednogłośnie uznać za dobre (wymieniłam je w akapicie powyżej). 
Natomiast Hitler, pomimo tego, że posiadł umiejętności korzystania ze słów w sposób "legalny",  wykorzystuje je w celach, które - jak wiemy z lekcji historii - są złe. Führer za pomocą słów pociągnął za sobą całe Niemcy zbudował machinę wojenną, która pozbawiła życia miliony istnień. 
Max Vandenburg, wcześniej wspomniany przeze mnie Żyd (i jedna z moich ulubionych postaci) powiedział, że Hitler obsadził Niemcy lasem najpotworniejszych słów i za ich pomocą zwołał do siebie cały naród.

Innym wątkiem, który przykuł moją uwagę... i z pewnością nie tylko moją, bo właściwie to chyba w każdej innej recenzji w sieci jest on wspominany.
O czym mowa?
O uczynieniu narratorem samej... tfu, samego Śmierci, ponieważ tutaj występuje w rodzaju męskim.
Markus Zusak nie przedstawił go jednak jako bezdusznego niegodziwca, w czarnych szatach i z kosą w ręku, jak często wyobrażamy sobie śmierć. Dał mu uczucia i myśli, uczłowieczył go i sprawił, że czytelnik często mu współczuje. Śmierć nierzadko wydaje się być bardziej ludzki niż sami ludzie…
...a poza tym, to w jego usta autor włożył mój ulubiony cytat z całej książki:


 „Złodziejka książek”, oprócz wcześniej wymienionych zalet, zachwyca także prostym, pozbawionym zbędnego patosu stylem pisania, który jednocześnie bawi i wzrusza do granic możliwości oraz postaciami z krwi i kości, które stają przez oczami czytelnika jak żywe.

Wiem, że powtarzanie tego, co napisałam na początku może być denerwujące, ale muszę to zrobić: nie mogę pojąć, dlaczego przeczytałam tę książkę tak późno! Ona jest po prostu cudowna, więc ty - Wędrowcze Przez Odmęty Internetu - jeśli jeszcze nie sięgnąłeś po tę pozycję, to zrób to!

A w ramach zakończenia...

~ Mała anegdotka ~
(czyli o tym, jak skończyła się horsefanowa przygoda ze "Złodziejką książek")

Szkolny korytarz. Wokoło gwar.
Dzieciaki sobie spokojnie gadają, cieszą się, że już prawie koniec szkoły, nauczyciele już nic nie zadają...
A tu nagle...
- Nie! Nie, nie, nie! To nie mogło się tak skończyć!
...sielankę przerwał krzyk rozpaczy.
Pragnę zaznaczyć, że wydał go z siebie nikt inny jak... ja, oczywiście.
Jedna z moich koleżanek siedzących i w najlepsze plotkujących na schodach, odwróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie z politowaniem.
- Ojej... wszystko dobrze?
- Tak, tylko... to zakończenie... ono tak boli! No, bo jak mogło się tak stać, to zupełnie niesprawiedliwe...
- A co to za książka?
Niepewnie pokazałam jej okładkę.
- Ach, to ta... hm, mam ją, ale jeszcze nie czytałam.
Jej wyraz twarzy zdawał się mówić, że po obejrzeniu mojej reakcji, raczej nie sięgnie po tę książkę.
A ja nadal siedziałam sobie w kącie i chlipałam... chociaż przyznaję, ostatnio zrobiłam się dość twarda i trzeba być prawdziwym mistrzem, żeby wywołać u mnie łzy.

Pozdrawiam

horsefan

1 komentarz:

  1. Śmierć narratorem, budowanie kontrastu między dziewuszką a przywódcą Trzeciej Rzeszy, figura szlachetnego złodzieja - brzmi to jak całkiem świeże, fajne patenty!

    Nie zgadzam się z początkiem recenzji - wielu autorów próbowało już (nie bez powodzenia) odczarowywać okres II Wojny Światowej, skupiało się bardziej na opowiadaniu ludzkich dramatów, a nierzadko nawet szczęśliwej młodości w czasie wojny! Chyba, że wcześniej sięgałaś tylko po książki historyczne, a nie beletrystykę :P

    KULTURA & FETYSZE BLOG (KLIK!)

    OdpowiedzUsuń

Szóstka Wron.