środa, 25 maja 2016

horsefan na pięknej Wileńszczyźnie w XVII wieku, czyli o powieści "Silva rerum" słów kilka

Wiecie, co najbardziej uwielbiam w podróżach?
Kiedy mogę zabrać ze sobą książkę, której akcja dzieje się w miejscu, do którego się udaję. Jak na razie zrobiłam tak tylko jeden raz, ale wiem, że nie będzie to ostatni.

No, bo wyobraź sobie, że chodzisz tymi samymi ulicami, co bohaterowie. Oddychasz tym samym powietrzem, co oni. Kto wie, może nawet znajdujesz dom, w którym mogliby mieszkać, gdyby ich historia wydarzyłaby się naprawdę...
Tak właśnie się czułam, czytając książkę litewskiej autorki Kristiny Sabaliauskaitė, zatytułowaną Silva rerum.

Źródło: WeHeartIt
A tak na marginesie, zetknęliście się kiedyś z literaturą litewską? Ostatnio naszła mnie taka refleksja, że w sumie, to dużo u nas literatury amerykańskiej, brytyjskiej, skandynawskiej, są jakieś niedobitki z Francji, Włoch czy Niemiec, ale tak po za tym to klapa. (Chodzi mi oczywiście o takie książki, które zdobywają jakąś tam większą popularność, a nie przechodzą bez echa.)
Nie przypominam sobie, w jaki sposób dowiedziałam się o istnieniu Silvy..., ale pamiętam, że miało to miejsce gdzieś tak w listopadzie zeszłego roku (uwierzycie, że dwa miesiące wcześniej autorka była w Gdańsku i ja nic o tym nie wiedziałam? No co za ironia losu...). Od razu przyciągnął mnie łaciński tytuł oraz okładka - praktycznie biała, z barokowymi rzeźbami o dziwnych wyrazach twarzy. Pomyślałam sobie, że w sumie mogłabym to przeczytać i na szkolne mikołajki poprosiłam mojego Mikołaja - bo u nas w szkole się losuje, kto ci prezent kupi - o właśnie tę książkę. Mój Mikołaj, a właściwie Panna M., z którą od roku dzieliłam szkolną szafkę, wywiązał się z zadania, po czym spytał, czy pożyczyć by nie mógł, bo w sumie opis z tyłu taki interesujący...
Opis, fakt faktem - interesujący. Ale faktem jest również to, że lektura musiała sobie trochę poleżeć na półce, tak gdzieś do końcówki kwietna, bo wtedy właśnie udałam się razem z Panią Matką na Wileńszczyznę...


Kurczę, ja tu się rozpisuję na temat mojego szarego życia, a w ogóle nie napisałam, o czym to zacne dzieło w ogóle jest!

"Silva rerum" opowiada o rodzinie Narwojszów. Powieść rozpoczyna się w 1659 roku na Wileńszczyźnie, niemalże sto lat po podpisaniu Unii Lubelskiej, proklamującej Rzeczypospolitą Obojga Narodów. Wilno podnosi się ze strasznego kataklizmu po najeździe Kozaków. Wbrew oczekiwaniom jednak Silva rerum nie jest książką, w której wydarzenia i postaci historyczne odgrywają pierwszoplanową rolę. Historia to tylko tło dla przedstawienia losów rodziny Narwojszów ze Żmudzi. Rolę głowy rodu pełni Jan Maciej, szlachcic, erudyta, z zamiłowania przyrodnik. Jego żoną i matką ich dwojga dzieci – Urszuli i Kazimierza – jest Elżbieta. Urszula postanawia pójść do klasztoru i oddać się Bogu, Kazimierz natomiast poszukuje swojego miejsca na świecie poprzez przygodę z wolnomyślicielami, aż po decyzję o zostaniu prawnikiem. Istotną rolę w książce odgrywa również Jan Kirdej  Biront – szlachcic cudem ocalały z kozackiego pogromu…
(To fragment szkolnego wypracowania, możecie całą recenzję znaleźć na tym blogu.)

Opis w sumie nie do końca typowy jak na współczesną powieść historyczną, co nie? Pozycja, przez to, że nawiązuje do czasów Rzeczypospolitej Obojga Narodów, najpierw wywołała na Litwie kontrowersje, by za chwilę stać się bestsellerem i Książką Roku 2009. Za powieść autorka otrzymała nawet najwyższą literacką nagrodę za obraz Wilna w literaturze - świętego Krzysztofa.
Znalazłam nawet w internecie artykuł, którego autor pisze, że ta książka właściwie to nie miała prawa stać się bestsellerem - przecież ona ma łaciński tytuł, to powieść historyczna, tekst składa się z bardzo długich zdań (serio, najdłuższe z nich ma ponad 2,5 strony!), do tego dochodzi brak dialogów...
Co zatem jest w niej tak niezwykłego, że stało się to, co opisałam?
Z pewnością wiele czynników miało na to wpływ. Ja, osobiście, muszę przyznać, że ostatni raz, kiedy postaci stanęły mi jak żywe przed oczami miałam czytając rodzimą wiedźmińską sagę. Autorka bardzo dba  nie tylko o szczegóły związane z realiami, w których osadziła swoje dzieło, ale również z kreacją postaci. Do tego dochodzi jej styl pisania, czyli już wcześniej wspomniane długie zdania pełne archaizmów, które jednak - nie tak, jak było u mnie na przykład z Sienkiewiczowskim Potopem - nie zniechęciły mnie do lektury, właściwie to one ciągle zmuszały mnie, żebym jeszcze trochę sobie posiedziała i poczytała sobie dalej... a brak dialogów? Szczerze mówiąc, trochę mi zajęło przywyknięcie do tego i z początku sądziłam, że jest to swego rodzaju stylizacja, mająca naśladować powieść barokową, jednak sama autorka tłumaczy to w zupełnie inny sposób:
Kwestie językowe to jeden z powodów, dla których w moich książkach nie ma dialogów. Piszę po litewsku, a nie chciałam imitować ani tłumaczyć na litewski starowileńskiej polszczyzny. Moi bohaterowie są więc "niemym chórem", co zbliża te powieści do poetyki historii rodzinnych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie w opowieściach prowadzonych w trzeciej osobie, czyli bez dialogów. (klik!)
 Barwne postaci, wiedza, jaką prezentuje autorka i język to jednak nie wszystko, co - również moim skromnym zdaniem - czyni ten skrawek literatury niezwykłym. Kristina Sabaliauskaitė sprawiła bowiem, że historia lokalna mogłaby wydarzyć się tak naprawdę wszędzie, gdyż pojawia się tutaj odwieczny wątek balansowania pomiędzy życiem a śmiercią, świętością a grzechem, pięknem a brzydotą. Wbrew pozorom, przesłanie tej historii jest dosyć proste, o czym już wspominałam w poprzedniej recenzji: w jakiejkolwiek pożodze byś nie był, przed jakąkolwiek wojną byś nie uciekał, wyboru jednej z tych wartości musisz dokonać sam i pozostaniesz za nią odpowiedzialny, tak względem siebie, jak i względem innych. 

Tak na koniec muszę również powiedzieć, że przed wyjazdem na Litwę dużo nasłuchałam się o dwóch rzeczach: o popularności i szacunku, jakim darzy się tam Kristinę Sabaliauskaitė oraz o, delikatnie rzecz ujmując, niechęci Litwinów wobec Polaków. Na miejscu przekonałam się jednak, że owa niechęć jest znacznie mniejsza, niż słyszałam w ojczyźnie i później udało mi się przeczytać w internetach, że taką zmianę zauważyła również sama autorka Silvy rerum:
Od powstania styczniowego polityka Rosji carskiej opierała się na zasadzie "divide et impera", czyli świadomego nastawiania Polaków i Litwinów przeciwko sobie. Za czasów sowieckich ta polityka była kontynuowana, a jej ślady można znaleźć do dziś dnia w litewskich podręcznikach do historii. Ale to się zmienia. Powody do optymizmu daje działalność naukowa, jest więcej wspólnych konferencji, projektów i badań, co daje szansę porozumienia w spojrzeniu na wspólną historię. Ten pewnego rodzaju litewski brak szacunku dla historii, wypieranie faktów, zmienia się na naszych oczach.
Obserwuję to w reakcjach na moje książki. Opisuję epokę, która w masowej świadomości Litwinów ma bardzo negatywne konotacje - w sowieckich szkołach uczono, że to było 300 lat upadku, podczas których spolonizowana szlachta przepiła państwo. Ja opisuję szlachtę pozytywnie, a jednak Litwini przyjęli i polubili moje historie. (klik!)
 *


 A tak w ogóle, to jako ciekawostkę mogę Wam podać, że wszystkie okładki z całej trylogii Silva rerum to zdjęcia fragmentów zdobień w kościele św. Piotra i Pawła w Wilnie, który sama miałam przyjemność zobaczyć. Powyżej macie ten fragment z okładki, który udało mi się znaleźć:) 

A poniżej zamieszczam dwa naprawdę interesujące wywiady z autorką:




Pozdrawiam 

horsefan

czwartek, 19 maja 2016

Powrót do świata żywych

Witojcie po... nieco dłuższej przerwie.

Dużo działo się ostatnimi czasy w życiu horsefana. Oj, dużo. Po pierwsze - horsefan udał się na majówkę na piękną Wileńszczyznę. Dobrze się bawił, najadł cepelinów (litewskich pierogów tudzież kluch z mięsem), pozwiedzał, choć żałuje, że nie został tam na dłużej. Więcej o tym horsefan zamierza napisać już wkrótce, ale jak na razie ma pewien zgrzyt w kalendarzu.
Dlaczego?
I tutaj pojawia się już drugi punkt horsefanowskiej wypowiedzi. Otóż, wyobraźcie sobie, mili państwo, że horsefana czekała tak sobie zwana akcja sprawdzająca, czyli byt ponoć służący sprawdzeniu postępu uczniów w nauce, a w rzeczywistości rozwaleniu im ocen. Po co robić test z historii, biologii i geografii z zakresu dwóch lat? Tego horsefan nigdy nie zrozumie.

Uff, ale już jest, nasza blogerka wróciła ze świata umarłych i nie zamierza tam (jak na razie) więcej wracać.

A żeby to zamanifestować, zamierza się z Wami w dokładnie tej chwili podzielić swoimi ostatnimi przeżyciami, przemyśleniami, ble, ble, ble... no, wiecie, o co chodzi.

(I przy okazji horsefan pozwoli sobie teraz na przejście do narracji pierwszoosobowej, okej?:))


Długo się zabierałam do napisania recenzji tej książki. Tak długo, że w końcu wyszło, że zapomniałam o wszystkich najważniejszych faktach, o których chciałam wspomnieć, a ja - jak to ja - wcześniej sobie ich nie zapisałam...
Mogę tylko powiedzieć, że osoby, którym do gustu przypadła pierwsza część, na pewno się nie zawiodą. Wartka akcja, różnobarwni bohaterowie, a do tego totalnie niespodziewane zakończenie... to było coś!

Źródło
Na Panią Noc czekałam rok. Nie, ponad rok, bo pierwsze zapowiedzi pojawiły się jeszcze w 2014 roku.
Pewnie więc zrozumiecie moją radość, kiedy dowiedziałam się, że pod koniec marca br (czyli niemal tuż po amerykańskiej premierze) książka trafi do księgarni. Od razu ruszyłam patrolować Empiki, a właściwie, to dzień po premierze... i szok. 1) Półki były już przeczesane przez fanki, 2) nie spodziewałam się, że to taka cegła! Kurczę, to chyba jest grubsze od Miasta Niebiańskiego Ognia!
Wkrótce później wzięłam się za lekturę. Muszę przyznać - spodziewałam się czegoś gorszego. Od wcześniej wspomnianego 6 tomu Darów Anioła myślałam, że pani Clare schodzi na psy. A tutaj takie miłe zaskoczenie... Podobało mi się to, że autorka odeszła od "tradycyjnego" schematu ona - szara myszka/on - bóg, co było bardzo wyraźnie - moim skromnym zdaniem - w Diabelskich Maszynach. Emma - dziewczyna odważna acz trochę lekkomyślna oraz Jules - wrażliwy, opiekuńczy artysta:) Co prawda, to już żaden sekret, kto tutaj jest z kim, ponieważ na długo przed premierą fani (w tym ja) robili sobie o to zakłady w internetach i nie tylko.
Jest jeszcze coś, co mi przyszło na myśli i tutaj zwracam się z pytaniem do Was - zdarzyło się Wam kiedyś, żeby Wasz umysł i umysł Waszego ulubionego autora się "zsynchronizowały"?
Mnie Emma dziwnie przypominała (i nadal przypomina) moją własną bohaterkę ze świata Nocnych Łowców - Marię, o której napisałam w tym poście. I nie chodzi mi tylko o charakter, ale również o wygląd, a dokładniej rzecz ujmując, to o kolor włosów. A poza tym - oczy Maryśki i Juliana są takie same (czyli zielononiebieskie)! Pragnę podkreślić, że Marię wymyśliłam dosłownie na parę miesięcy przez oficjalną zapowiedzą pierwszego tomu Mrocznych Intryg. No błagam... chyba jakąś teorię spiskową muszę wymyślić...

Źródło
Okej, horsefan, przepraszamy Cię, ale co to jest?
Wyobraźcie sobie, że moja pierwsza myśl była taka sama, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam okładkę. Co to za tytuł? I czemu autorka ma takie dziwne, obco brzmiące nazwisko?
Teraz wyobraźcie sobie, że ta książka miała na Litwie bodajże już 15 wznowień (!), a pierwsze wydanie  trzeciego tomu trylogii wyprzedało się w trzy dni.
Jak to możliwe, że książka o łacińskim tytule, opowiadająca o losach szlacheckiej rodziny z XVII wieku, a do tego pozbawiona dialogów stała się bestsellerem? Cóż, na to pytanie postaram się szerzej odpowiedzieć w nadchodzącej (mam taką nadzieję) recenzji. Na chwilę obecną mogę Wam powiedzieć, że autorka ogromną wagę przywiązuje do języka i do realiów, w jakich toczy się jej powieść. Historia w tej książce to tylko tło dla ukazania ludzkich dramatów z jakimi muszą się stykać bohaterowie i to jest to, co najbardziej mnie w tej książce urzekło.
A sama autorka - Kristina Sabaliauskaitė - z wykształcenia jest historykiem sztuki i obecnie mieszka w Londynie.
All I want for Christmas is you: 

Źródło


Źródło
 Dlaczego akcje musiały nadejść akurat wtedy, kiedy Ciebie czytałam, słoneczko? Dlaczego, och, dlaczego?!
Postanowiłam, że drugi tom Roku Szczura przeleży sobie nieco krócej niż pewne książki, które są na niej od dwóch lat i zaczęłam czytać... i czytać... i czytać...
...i doszłam do jednego prostego wniosku: Ryska już nie jest szmatą, którą wszyscy mogą sobie pomiatać, oj nie.  Co prawda, nadal jest głupiutka i naiwna, ale tak jakby mniej.
Melduję, że mój ukochany mąż wylosowany w Wedding Book Tag, czyli Szanowny Pan Alk Haskil nadal jest wredny jak zawsze. Ale cóż... ja też, jak zechcę, potrafię pluć jadem na prawo i lewo (choć pewnie znajdą się osoby temu zaprzeczające), więc z Alkiem bylibyśmy całkiem udanym małżeństwem, czyli takim, które nie znosi 99,99% populacji.
A tak nieco z innej beczki: słyszeliście już, że wydawnictwo Papierowy Księżyc zamierza wznowić pierwszą powieść Olgi Gromyko Zawód: Wiedźma? Okładka już się znalazła w sieci, ale daty premiery jeszcze nie ma...
Źródło
I co o niej myślicie? Słyszałam już głosy, że cukierkowa trochę...

A teraz, kochani, czas na muzykę
W przybliżeniu, to na jeden kawałek, którego słucham już od paru miesięcy. 
Nadal mi się nie znudził i nic nie wskazuje na to, by miało to miejsce w najbliższej przyszłości. 


To wideo powyżej, to nie jest to, którego szukałam, ale piosenka się zgadza. 
Link do tego-które-wstawić-chciałam-ale-nie-mogłam:  

I takim oto muzycznym akcentem kończę dzisiejszego posta:) 

Pozdrawiam 

horsefan

Szóstka Wron.