niedziela, 27 września 2015

Powrót do szkoły, anime i takie tam

Witam,

z całkiem nie-zacnej okazji pod pełną nazwą Paskudne Choróbsko piszę dzisiaj, gdyż wreszcie mam chwilę dla siebie.
Kiedy czar który bezskutecznie nauczyciele usiłowali na nas rzucić, pokazujący wizję bezbolesnego roku prysł, zaczęły się dni pracy. Pracy, po której do zbitej na pysk głowy nie przychodzą żadne pomysły, zwłaszcza na posta na blogu (na drugim o koniach od dawna zbiera się kurz, eh) i jedyne o czym marzyłam było miłe łóżeczko i spanie do dziesiątej w weekendy. Dodatkowo, kiedy inni mają czas, horsefan postanowił, że nie będzie chciał pisać gimnazjalnego z angielskiego i zapisał się na zajęcia przygotowujące do FCE (i bardzo dobrze, bo strasznie pisze w języku naszych dalekich sąsiadów).
No, to chyba  w miarę wyjaśnia moją sytuację.

Zmieniając temat, ostatnio moją nową miłość zaczęły stanowić elementy wywodzące się z (pop)kultury japońskiej zwane anime.
I nie, to nie są żadne chińskie bajki!
Może teraz, już nieco bardziej na serio, opowiem moją krótką historię kontaktu z anime i mangą. Tak w ramach wstępu.
Moim najwcześniejszym kontaktem z anime było coś tak oczywistego, jak Pokemony, lecące wówczas bodajże na kanale Disney XD. Niewiele z tego pamiętam, wiem na pewno, że oglądałam to namiętnie z moją kuzynką, kiedy ja miałam lat 10, a ona 9.
Jednak po jakimś czasie fascynacja po prostu minęła. Dwa lata później ponownie zainteresował mnie temat japońskich produkcji i natrafiłam na starszą wersję "Czarodziejki z księżyca". Już sam fakt, że to anime przeznaczone dla dzieci sprawił, że po paru miesiącach musiałam "złożyć broń". Z mangą zresztą było podobnie...
No, i dochodzimy do teraz. W tym roku usiłowałam rysować mangę, ale brakowało mi wzorca, pomimo tego, że byłam i nadal jestem dumnym posiadaczem dwóch książek o tej sztuce. Aż w końcu koleżanka Kajax poleciła mi dwa anime, które cechowały jakże ważne dla nas rzeczy w doborze książki/filmu/serialu, o których za chwilę się dowiecie.
Otóż, te anime to "Akatsuki no Yona" i "Akagami no Shirayuki-hime".
Obie bohaterki, Yona i Shirayuki zaczęły mnie... inspirować.

Źródło: kakkoiineko.wordpress.com
 Zacznijmy od tej pierwszej. Akcja dzieje się w fantastycznym królestwie/cesarstwie (nie pamiętam;P) inspirowanym starożytną Japonią. Historia zaczyna się w dniu szesnastych urodzin księżniczki Yony. Od tamtego momentu jej życie zmienia się nie do poznania. [Ale nie zdradzę, dlaczego dokładnie, trzeba obejrzeć...] Ucieka z pałacu wraz z pomocą przyjaciela i sługi jej ojca - generała Haka. Od tamtej pory przyzwyczajona do luksusów rozpuszczona dziewczyna musi walczyć o własne przetrwanie. Więcej spoilerów nie podam. 
W Yonie właściwie urzekła mnie jej determinacja. Przypomniało mi to stan, w którym sama kiedyś czułam się słabo i nie widziałam wyjścia z sytuacji. Podsumowując, mogę powiedzieć, że moim mottem są słowa Yony:  

  "Nadal jestem słaba, ale będę walczyć, by stać się silniejszą."

 *

Źródło: www.animeholik.pl

Teraz druga partia, "Akagami no Shirayuki-hime". Słyszeliście kiedyś o młodzieżowym romansie, w którym główna bohaterka nie jest głupia?
Cóż, na pewno jakieś się znajdą, ale tyle, co kot napłakał. Za to pustych lal jest cała masa. Cała masa, która musi skończyć w śmietniku.
Nasza główna bohaterka, Shirayuki (w polskiej wersji językowej - Śnieżka) mieszka w stolicy swojego królestwa, prowadząc swoją własną aptekę. Pewnego dnia słynącą ze swoich czerwonych włosów dziewczyną zaczyna interesować się rozpuszczony książę Raji (czyt.: Radżi), który pragnie uczynić z niej swoją nałożnicę. Dziewczyna czym prędzej ucieka za granicę, a tam czeka ją nie lada przygoda...
Jeśli chodzi o samą Shirayuki, to bardzo mi się spodobały jej zaradność i pracowitość. Naprawdę, coraz mniej takich bohaterek, a uważam, że powinno być odwrotnie:(
Poza tym, w anime jest cała masa humoru (zrozumiałego dla człowieka Zachodu, rzecz jasna), więc nawet jeśli niespecjalnie lubicie romanse, to ten może wam się spodobać.

*


Źródło: komikslandia.pl


Poza tym na początku tego roku inne koleżanki poleciły mi ekranizację pewnie części z Was znanej mangi "Tokyo Ghoul".
Muszę przyznać, że od początku anime mnie bardzo poruszyło. Najpierw było to obrzydzenie ilością drastycznych scen i ciężko przechodziłam z odcinka do odcinka. Ale jakimś cudem dałam się wciągnąć. Im byłam dalej, tym bardziej pojmowałam postać Kanekiego oraz niesprawiedliwość świata, w którym żyje. Doszło do mnie, jak jeden moment może zmienić wszystko.
Historia Kanekiego porusza również problem konfliktu, wojny pomiędzy dwiema grupami. Jak łatwo zbudować między sobą mur, a jak trudno go zburzyć...
No, i pojawiło się odwieczne pytanie o granice człowieczeństwa. Co to właściwie znaczy: "być człowiekiem"? - Po obejrzeniu pierwszego sezonu taka myśl została w mojej głowie.
Polecam, ale ostrzegam ponownie - dużo drastycznych scen.

* * *

Cóż, to chyba koniec na dzisiaj, gdyż znów składa mnie choróbsko. Kaszel i katar - niby nic, ale i tak nie dają spać w nocy, nawet jak nie wiadomo ile razy wstrzykniesz sobie krople do nosa i wypijesz kolejną dawkę tego gorzkiego syropu. 

Openingi z 1. i 2. sezonu "Akatsuki..." : 





Z "Akagami...":



I z dwóch sezonów "Tokyo Ghoul'a":




Pozdrawiam

horsefan

PS Spotkałam się z różnymi opiniami na temat openingów z "Akatsuki...". Mnie, osobiście, podobają się oba. A wam, które bardziej odpowiada?

Szóstka Wron.