środa, 25 stycznia 2017

"Ósme życie (dla Brilki)" tom 1 - moje wrażenia z lektury

Źródło
Okej, zacznijmy może od tego, że przeczytałam tę książkę we wrześniu. A mamy styczeń.
Pierwotnie zamierzałam zrecenzować tę książkę na lubimyczytac.pl i na blogu. Cóż, Pani Szkoła dość szybko pokrzyżowała mi te plany. Mówi się: trudno i żyje się dalej...

Jak już pewnie się domyśliliście (zarówno po tytule jak i obrazku powyżej;P), mowa o powieści "Ósme życie (dla Brilki)" autorstwa Nino Haratischwili.

Dlaczego sięgnęłam po tę książkę? Właściwie, to z dwóch powodów:
  1. Polecała ją blogerka Anita Boharewicz na swoim vlogu Book Reviews by Anita, a tak się składa, że ja lubię jej filmiki, często oglądam je i tak dalej...
  2. Sentyment do Gruzinów, do Kaukazu, do chinkali, a nawet do wina, no, bo tam po raz pierwszy go spróbowałam (cóż z tego, że tylko umoczyłam w nim język, po czym doszłam do wniosku, że jest po prostu fe i że chyba zostanę abstynentką), do Gruzji w ogóle.

A o czym w ogóle opowiada ta powieść?  Otóż, jest to kronika rodzinna (odkąd przeczytałam "Silva rerum" czuję, że coś ciągnie mnie w stronę tego gatunku). Zaczyna się we wczesnych latach XX wieku, a kończy się gdzieś tak w latach pięćdziesiątych - tylko dlatego, że w polskim wydaniu rozbito ją na dwie części.
Przez te wszystkie lata przewijają się kolejne pokolenia gruzińsko-rosyjskiej rodziny Jaszi.
Pierwszą główną bohaterką jest tutaj Anastazja, córka najsłynniejszego gruzińskiego wytwórcy czekolady w carskiej Rosji. Największym marzeniem nastoletniej Stazji jest wyjazd do Paryża i występowanie w tamtejszej operze jako baletnica. W wieku siedemnastu lat dziewczyna poznaje o jedenaście lat starszego od siebie rosyjskiego oficera, Simona Jasziego. Po zaledwie kilku miesiącach znajomości Simon oświadcza się Stazji. Z czasem poznajemy losy innych członków rodziny Jaszi: siostry Stazji - Kristine, dzieci Simona i Stazji - Kitty i Konstantina - oraz kilku innych ważnych w ich życiu ludzi.


Tak więc, mam nadzieję, że nakreśliłam Wam mniej-więcej o co tej powieści chodzi. A teraz czas na tę część, której wprost nie mogłam się doczekać - na opinię!

Widok na Tbilisi
Bardzo długo zastanawiałam się nad tym jak ocenić tę książkę. Czytałam wiele recenzji w internecie i zauważyłam, że czytelnicy tej powieści podzielili się tak jakby na dwa obozy - jeden zdecydowanie za i drugi zdecydowanie przeciw. Ja z początku byłam w tym, który oceniał ją pozytywnie - uważałam, że ta historia to po prostu jakieś odkrycie, cud-miód po prostu, może nie arcydzieło, ale naprawdę zapiera dech w piersiach, po czym... pożyczyłam ją mojej mamie. A z ust Pani Matki usłyszałam cały potok negatywnych słów na jej temat. Że nudna, że w ogóle, to nie wiadomo, o co w niej chodzi, że autorka ma się za kogoś naprawdę świetnego - a w rzeczywistości nim nie jest...
I wiecie co? Teraz jestem gdzieś pomiędzy. A dokładniej rzecz ujmując, uważam, że Nino Haratischwili miała naprawdę dobry pomysł na powieść, ale niestety to, co ostatecznie wyszło spod jej pióra można określić tylko dwoma słowami: zmarnowany potencjał.
Już od samego początku autorka próbuje wykreować tworzoną przez siebie historię na wielką, rodzinną sagę, ciągnącą się przez wieki, coś niesamowitego, po prostu nie z tej ziemi, ale...
Moim zdaniem, ta historia byłaby znacznie lepsza, gdyby panna (tak, panna, dokładnie sprawdziłam #sprawdzone_info) Haratischwili skupiła się nie na długich, ciągnących się opisach wydarzeń, z których niewiele wynika, i które są dodatkowo takie... wyssane z emocji (to chyba dobre określenie), ale na lepszym zarysowaniu charakteru i relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami. Czytając, odnosiłam czasami wrażenie, że większość ludzi, którzy przewijają się przez tę historię jest trochę... papierowa? Sztywna? Jednakowa? Trudno mi się wysłowić, ale mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi. Brakowało mi rozwinięcia niektórych wątków. Bardzo chciałam lepiej poznać relacje pomiędzy Stazją a Simonem, chciałam, żeby autorka wyraźniej podkreśliła chłód emocjonalny między nimi, żeby podkreśliła pochopność ich decyzji o zawarciu małżeństwa oraz to, że tak naprawdę w ogóle się nie znali. (Oczywiście, to tylko jeden z kilku przykładów, a piszę o nim dlatego, że wspomniałam już nieco więcej o tej parze na początku.)
Nie oznacza to jednak, że wszystkie wątki w tej książce są takie mdłe, co to, to nie. Znajdują się w tej książce sceny, które naprawdę mnie poruszyły i sprawiały, że wprost nie mogłam się oderwać, ale... chyba mogłabym policzyć je na palcach jednej ręki.


Ogółem, ta powieść ma zalety, jednak jest ich niewiele w stosunku do wad.

A propos wad... chyba najgorszą z nich są coelhizmy, wszechobecne coelhizmy, które na początku może dało się jakoś przeczytać, ale im dalej w las, tym bardziej miałam ich dość. Rzecz jasna, te coelhizmy są efektem ubocznym tego, że Nino Haratischwili - jak już wspomniałam - chciała wykreować wielką, wspaniałą, rodzinną sagę, co, krótko mówiąc, jej nie wyszło.
Moim osobistym zdaniem (z którym to zdaniem nie musicie się zgadzać) ta historia byłaby znacznie lepsza jako, owszem, saga rodzinna, ale nieco inaczej napisana, bardziej psychologiczna oraz z takim typowo gruzińskim akcentem.
O Jasna Anielko, mam nadzieję, że nie zadręczam Was tymi wszystkimi wadami, bo znalazłam jeszcze jedną... Otóż, sięgając po tę powieść, liczyłam na to, że będzie w niej trochę więcej... Gruzji. Początek jeszcze dawał mi nadzieję, że może będzie tu nieco więcej tej gruzińskości, że tak pozwolę sobie to ująć, jednak i tutaj czekało mnie rozczarowanie - im dalej w las, tym tej Gruzji było mniej.

Uszguli, najwyżej położona zamieszkana wioska na świecie
 Więc, po tym, jak wypisałam wzdłuż i wszerz te wszystkie wady, czy nadal warto czytać tę powieść?

Szczerze mówiąc, nie wiem. Wybór należy tylko i wyłącznie do Was. Są ludzie, którzy widzą w tej powieści gniota oraz tacy, jakby chociaż lubiany przeze mnie dziennikarz Marcin Meller, którzy uważa tę książkę za jedną z powieści swojego życia.
A ja stoję gdzieś po środku. Czy przeczytam następny tom...? Cóż, jedno trzeba przyznać, że raczej tak - Nino Haratischwili przynajmniej udało się zachęcić mnie do przeczytania dalszego ciągu tej historii, choć już raczej nic specjalnego od niej nie oczekuję, umówmy się.

A wy? Czytaliście osławione "Ósme życie (dla Brilki)"? Jeśli tak, to jakie były Wasze wrażenia? 

Pozdrawiam 

horsefan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szóstka Wron.