Parę ładnych miesięcy temu przeczytałam pewną książkę, po czym napisałam jej bardzo negatywną recenzję. Z resztą, to mało powiedziane. Ja po niej zjechałam, i to bezlitośnie.
Tą książką był „Cień i kość” autorstwa, a jakże, Leigh Bardugo.
Pewnie teraz część z Was się zastanawia, co właściwie w
takim razie skłoniło mnie do jakiegokolwiek powrotu do twórczości tej pani?
Cóż, muszę przyznać, że zachęciły mnie bardzo pozytywne
recenzje „Szóstki Wron”. Nawet Klaudia z kanału „Odczytaj”, która zalicza się
do tych nielicznych booktuberek, które naprawdę lubię i szanuję, przyznała, że
„Szóstka…” bije Trylogię Grisza na głowę, i to wielokrotnie.
I to skłoniło mnie do myślenia. Bo jakim cudem Leigh Bardugo, której styl w jej pierwszym cyklu przypomina wypociny nieogarniętej trzynastoletniej małolaty z Wattpada, zdołała wyprodukować coś, co spodobało się nawet jej zagorzałym przeciwnikom?
Do tej kwestii jeszcze za jakiś czas wrócę, a teraz pozwolicie, że przybliżę
Wam fabułę tej książki.
I to skłoniło mnie do myślenia. Bo jakim cudem Leigh Bardugo, której styl w jej pierwszym cyklu przypomina wypociny nieogarniętej trzynastoletniej małolaty z Wattpada, zdołała wyprodukować coś, co spodobało się nawet jej zagorzałym przeciwnikom?
![]() |
Źródło |
Ketterdam, stolica wyspiarskiego Kerchu, jest w większości
podzielony na tereny zajmowane przez poszczególne, rywalizujące ze sobą gangi.
Jednym z nich jest Klub Wron, w którym prym wiedzie Kaz Brekker, z powodu swojego okrucieństwa nazywany przez mieszkańców miasta Brudnorękim. Pewnego dnia młody złodziej otrzymuje zadanie, zdawać by się mogło, niemożliwe – ma się włamać do Lodowego Dworu, jednej z najpilniej strzeżonych twierdz swojego świata i wydostać stamtąd cennego zakładnika. Do pomocy w wykonaniu zlecenia Kaz wybiera pięcioro podobnych sobie wyrzutków, którzy dla pieniędzy są w stanie zrobić niemalże wszystko.
A są nimi:
- Inej Ghafa, osobista pomagierka Kaza, zabójczyni oraz zbieraczka sekretów, zwana powszechnie Zjawą,
- Nina Zenik, grisza zbiegła z Ravki, ciałobójczyni mogąca zaledwie jednym ruchem zabić człowieka od wewnątrz,
- Jesper Fahey, pochodzący z Nowoziemia specjalista od broni palnej, wybuchów oraz kart,
- Matthias Helvar, Fjerdanin, dawniej drüskelle parający się polowaniem na griszów, dziś skazany przez fałszywe zeznania głoszące, że handlował niewolnikami,
- oraz Wylan Van Eck, syn bogatego ketterdamskiego kupca, który, choć odrzucony przez wymagającego rodzica, ma stanowić gwarancję uczciwości Brekkera.
Razem, pomimo licznych różnic między nimi, będą musieli współpracować w dążeniu do wspólnego celu, jakim jest szybkie wzbogacenie się…
Swoją ocenę zacznę od tego, o czym wspominałam na początku, czyli porównania tej książki do Trylogii Grisza. A muszę przyznać, że w porównaniu z tym, co autorka serwuje swoim czytelnikom w swoim pierwszym cyklu, „Szóstka…” robi naprawdę ogromne wrażenie.
Jednym z nich jest Klub Wron, w którym prym wiedzie Kaz Brekker, z powodu swojego okrucieństwa nazywany przez mieszkańców miasta Brudnorękim. Pewnego dnia młody złodziej otrzymuje zadanie, zdawać by się mogło, niemożliwe – ma się włamać do Lodowego Dworu, jednej z najpilniej strzeżonych twierdz swojego świata i wydostać stamtąd cennego zakładnika. Do pomocy w wykonaniu zlecenia Kaz wybiera pięcioro podobnych sobie wyrzutków, którzy dla pieniędzy są w stanie zrobić niemalże wszystko.
A są nimi:
- Inej Ghafa, osobista pomagierka Kaza, zabójczyni oraz zbieraczka sekretów, zwana powszechnie Zjawą,
- Nina Zenik, grisza zbiegła z Ravki, ciałobójczyni mogąca zaledwie jednym ruchem zabić człowieka od wewnątrz,
- Jesper Fahey, pochodzący z Nowoziemia specjalista od broni palnej, wybuchów oraz kart,
- Matthias Helvar, Fjerdanin, dawniej drüskelle parający się polowaniem na griszów, dziś skazany przez fałszywe zeznania głoszące, że handlował niewolnikami,
- oraz Wylan Van Eck, syn bogatego ketterdamskiego kupca, który, choć odrzucony przez wymagającego rodzica, ma stanowić gwarancję uczciwości Brekkera.
Razem, pomimo licznych różnic między nimi, będą musieli współpracować w dążeniu do wspólnego celu, jakim jest szybkie wzbogacenie się…
![]() |
Źródło |
Swoją ocenę zacznę od tego, o czym wspominałam na początku, czyli porównania tej książki do Trylogii Grisza. A muszę przyznać, że w porównaniu z tym, co autorka serwuje swoim czytelnikom w swoim pierwszym cyklu, „Szóstka…” robi naprawdę ogromne wrażenie.
Po pierwsze, kreacja bohaterów. Każdy z tytułowej szóstki ma
wyraźnie nakreślony charakter, cele oraz bardzo bolesną przeszłość, która
znacznie przyspieszyła u nich proces dojrzewania.
To coś zupełnie innego niż historia Aliny Starkov, w której to, z samą główną bohaterką na czele, proces kreowania postaci przypomina swoistą taśmę produkcyjną – dajemy osobnikowi kilka podstawowych cech wyglądu i charakteru, a potem mówimy „do widzenia”, bez żadnego zagłębiania się w psychikę danego bohatera czy bohaterki.
To coś zupełnie innego niż historia Aliny Starkov, w której to, z samą główną bohaterką na czele, proces kreowania postaci przypomina swoistą taśmę produkcyjną – dajemy osobnikowi kilka podstawowych cech wyglądu i charakteru, a potem mówimy „do widzenia”, bez żadnego zagłębiania się w psychikę danego bohatera czy bohaterki.
Po drugie, przedstawienie świata. W „Griszy” nieustannie
odnosiłam wrażenie, że świat Ravki, Kerchu czy Fjerdy jest nudny,
przewidywalny, że wszystko jest w nim sztuczne i mało realistyczne. Jeżeli w
pierwszym cyklu Leigh Bardugo również Was to denerwowało, to mogę Was z ręką na
sercu pocieszyć, że tutaj tego nie uraczycie.
Nie dość, że widać ogrom pracy wykonany przy jego tworzeniu, w tym również bardzo dobrze wykorzystany research, to jeszcze czytelnik zagłębia się w niego z przyjemnością, pragnąc odkryć wszystkie jego najmroczniejsze zakamarki. Czytając, odnosiłam czasem wrażenie, że znalazłam się w jakiejś mroczniejszej, fantastycznej wersji dawnego Amsterdamu, w którym pomieszano ze sobą elementy z XVII, XVIII i XIX wieku.
Nie dość, że widać ogrom pracy wykonany przy jego tworzeniu, w tym również bardzo dobrze wykorzystany research, to jeszcze czytelnik zagłębia się w niego z przyjemnością, pragnąc odkryć wszystkie jego najmroczniejsze zakamarki. Czytając, odnosiłam czasem wrażenie, że znalazłam się w jakiejś mroczniejszej, fantastycznej wersji dawnego Amsterdamu, w którym pomieszano ze sobą elementy z XVII, XVIII i XIX wieku.
Po trzecie, język, jakim posługuje się autorka jest lekki, wyrobiony,
przez co przez tekst po prostu się płynie… czegóż chcieć więcej w młodzieżówce?
Okej, trochę tu wzniosłam ochów i achów na cześć tej
powieści, jednak nie byłabym sobą, gdybym nie wytknęła jej chociaż kilku
drobnych wad. Co prawda, w ich temacie
nie mam do powiedzenia zbyt wiele nowego.
Z pewnością muszę się zgodzić ze zdecydowaną większością recenzji
tej książki, że jej zdaje się największą wadą (z tych, które udało mi się
dostrzec, oczywiście) jest wiek bohaterów. Zbyt młodzi oni chyba na te
doświadczenia, jakie mają.
![]() |
Francuska okładka [Źródło] |
Oczywiście, rozumiem, że jest to historia z założenia skierowana do młodzieży,
a ci zawsze potrzebują kogoś, z kim można się utożsamiać, ale serio – gdyby w
tej książce nie było podanego wieku bohaterów, to nigdy przenigdy nie
powiedziałabym, że w rzeczywistości mają oni… około 16-17 lat. Na przykład Kaz –
na swoją reputację bezwzględnego przywódcy złodziei pracował nad wyraz krótko,
podobnie jest zresztą z jego ogromnym sukcesem finansowym. Czy dla uzyskania
większego realizmu nie lepiej by było dodać mu odrobiny lat i uczynić go
dwudziestopięcio-, a może i nawet dwudziestosiedmiolatkiem?
Mogłabym tak wymieniać każdego z bohaterów i mówić dlaczego takiej Inej dałabym co najmniej dziewiętnaście lat, a takiemu Matthiasowi – dwadzieścia trzy lub cztery, ale nie wydaje mi się to zbyt potrzebne, zwłaszcza, że po drodze mogłabym coś przez przypadek zaspoilerować.
Mogłabym tak wymieniać każdego z bohaterów i mówić dlaczego takiej Inej dałabym co najmniej dziewiętnaście lat, a takiemu Matthiasowi – dwadzieścia trzy lub cztery, ale nie wydaje mi się to zbyt potrzebne, zwłaszcza, że po drodze mogłabym coś przez przypadek zaspoilerować.
Zamiast tego, przejdźmy do następnego punktu.
Drugą wadą, choć znacznie mniejszą, jest fakt, że akcja,
która od początku pędzi w zawrotnym tempie, w pewnym momencie zwalnia i na
chwilę robi się, delikatnie rzecz ujmując, nudno.
Na szczęście dla czytelnika, ów „okres nudy” nie trwa zbyt długo, i o ile ktoś nie porzuci lektury na tym etapie i wykaże się odrobiną cierpliwości, to nie będzie rozczarowany.
Na szczęście dla czytelnika, ów „okres nudy” nie trwa zbyt długo, i o ile ktoś nie porzuci lektury na tym etapie i wykaże się odrobiną cierpliwości, to nie będzie rozczarowany.
Zapewne inny czytelnik (recenzent?) wytknąłby tej historii znacznie więcej wad i
błędów, jednak ja nie chcę ich dalej poszukiwać, że ilekolwiek by ich nie było,
to i tak zalety przeważają nad wadami.
I w sumie tutaj mogłabym już tylko zakończyć tę recenzję
szczerze polecając lekturę tej książki, jednak pozostała mi jeszcze jedna,
bardzo ważna kwestia, którą chciałabym w niej koniecznie poruszyć.
Gdyby ktoś dał mi do przeczytania sam tekst „Szóstki Wron”
nie podając mi nazwiska autora i gdyby akcja nie działa się w świecie griszów,
to nigdy bym nie powiedziała, że autorką tej powieści jest Leigh Bardugo.
Czy w takim razie należałoby bardzo pogratulować tej pani postępów i życzyć jej dalszych sukcesów? Może tak. Albo i nie…
Jak się domyślacie,
nie mogłam, jak każdy książkowy pseudodetektyw, przejść obojętnie obok tak
diametralnej zmiany stylu u autorki, której poprzednie „dzieła” uważam za
doskonały przykład grafomaństwa. Dlatego też, z czystej ciekawości, postanowiłam
sprawdzić, jak wiele czasu upłynęło od premiery ostatniego tomu Trylogii Grisza
(nawet przez niektórych fanów uważanego na najgorszą część cyklu) do premiery „Szóstki
Wron” .
Czy w takim razie należałoby bardzo pogratulować tej pani postępów i życzyć jej dalszych sukcesów? Może tak. Albo i nie…
![]() |
Źródło |
Wynik przerósł moje oczekiwania. Niestety, w tym negatywnym
znaczeniu.
Oryginalna data premiery „Ruiny i rewolty” to 17 czerwca
2014 roku, „Szóstki Wron” – 29 września 2015 roku. To daje nam w przybliżeniu
rok i trzy miesiące.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, ile czasu zajmuje edycja i korekta (a przy takiej liczbie stron z pewnością było nad czym pracować), opracowanie szaty graficznej, decyzja odnośnie marketingu i promocji, wysokości nakładu oraz inne tego typu formalności, to wyjdzie nam coś około roku.
Więc na napisanie książki zostają te trzy miesiące (plus parę dni). Może i doświadczony, bardzo wyrobiony pisarz byłby w stanie napisać taką powieść w tak krótkim czasie, ale umówmy się – osoba, która w poprzedniej swojej pracy wykazała się tak dużą niedojrzałości i brakiem kwalifikacji literackich? „Szóstka Wron” reprezentuje poziom i styl, do których sama dążę, a piszę na znacznie wyższym poziomie niż autorka Trylogii Grisza. Pisanie to nieustanna nauka i bardzo długi proces, który z prawdziwą radością obserwujemy u wielu autorów, ciesząc ich rozwojem, ale tutaj to proces tak niebywale szybki, że aż…. zwyczajnie niemożliwy. Trudno mi bowiem uwierzyć, że można zdobyć takie umiejętności, doświadczenie i literackie wyczucie, zaczynając z tego poziomu, od jakiego zaczynała autorka Trylogii Grisza, w tak krótkim czasie.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, ile czasu zajmuje edycja i korekta (a przy takiej liczbie stron z pewnością było nad czym pracować), opracowanie szaty graficznej, decyzja odnośnie marketingu i promocji, wysokości nakładu oraz inne tego typu formalności, to wyjdzie nam coś około roku.
Więc na napisanie książki zostają te trzy miesiące (plus parę dni). Może i doświadczony, bardzo wyrobiony pisarz byłby w stanie napisać taką powieść w tak krótkim czasie, ale umówmy się – osoba, która w poprzedniej swojej pracy wykazała się tak dużą niedojrzałości i brakiem kwalifikacji literackich? „Szóstka Wron” reprezentuje poziom i styl, do których sama dążę, a piszę na znacznie wyższym poziomie niż autorka Trylogii Grisza. Pisanie to nieustanna nauka i bardzo długi proces, który z prawdziwą radością obserwujemy u wielu autorów, ciesząc ich rozwojem, ale tutaj to proces tak niebywale szybki, że aż…. zwyczajnie niemożliwy. Trudno mi bowiem uwierzyć, że można zdobyć takie umiejętności, doświadczenie i literackie wyczucie, zaczynając z tego poziomu, od jakiego zaczynała autorka Trylogii Grisza, w tak krótkim czasie.
Czy w takim razie autorem „Szóstki Wron” wcale nie jest
Leigh Bardugo, a jedynie anonimowy ghostwriter?
Może i ktoś z Was uzna to twierdzenie za przesadę z mojej
strony, ale przyznajcie – wygląda to co
najmniej zastanawiająco.
![]() |
Źródło |
Na moją opinię w tej kwestii z pewnością wpływ miał fakt, że „Szóstkę…”
zaczęłam czytać w drodze powrotnej z obozu literackiego, na którym to, oprócz
pisania w ilościach ogromnych, mieliśmy również zajęcia praktyczne. Na jednych
z nich nasza nauczycielka wyjaśniła nam, kim są ghostwriterzy, czyli osoby,
które za wynagrodzeniem piszą, korygują lub redagują różne teksty. Rozmawialiśmy
o tym głównie pod kątem pisania na czyjeś zlecenie, najczęściej osoby która
później opatrzy pracę swoim nazwiskiem. W osłupienie wprawiła mnie informacja,
że zjawisko to jest powszechne i często wydawnictwa (szczególnie zagraniczne) publikują
różne formy literackie pod znanym już nazwiskiem, wiedząc, że „to się sprzeda”,
zamiast podejmować ryzyko i liczyć straty wtedy kiedy prace jeszcze nieznanych
autorów smętnie zbierają kurz na półkach księgarskich. Często dla młodego
pisarza, to jedyna forma upublicznienia jego działa. Oczywiście, są wśród ghostwriterów
również i takie osoby, które w pełni świadomie pracują jako „pisarz do wynajęcia”.
Wydaje mi się, że jeżeli „Szóstka…” rzeczywiście wyszła spod pióra
ghostwritera, to raczej mógł być to ktoś właśnie taki.
Nie upieram się przy moim zdaniu, ale proszę Was – miejcie to
na uwadze, jeśli zechcecie przeczytać tę książkę. Gorąco Was do tego zachęcam,
ponieważ sądzę, że, pomimo swoich wad, „Szóstka Wron” to warta polecenia
młodzieżówka, zwłaszcza na teraz, kiedy mamy ostatnie dni lata.
A tymczasem żegnam państwa.
Pozdrawiam
SophieMarie