sobota, 21 lutego 2015

Igrzyska Śmierci z filozoficznego punktu widzenia

UWAGA!
Poniższy post może zawierać poważne spoilery dotyczące trylogii Igrzyska śmierci autorstwa S. Collins. Czytasz na własną odpowiedzialność.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o Igrzyskach, zapytałam kilku moich znajomych, co myślą o całej trylogii. Gdyby zebrać wszystkie wypowiedzi razem, brzmiałoby to mniej więcej tak: pierwsza część całkiem spoko, najbardziej ekscytującą i tym samym najlepszą jest W pierścieniu ognia, a najnudniejsza i najgorsza to Kosogłos.
Akcja, zawsze akcja...

Na początek mam do Was pytanie:
Czy kiedykolwiek usiłowaliście spojrzeć na tę trylogię niekoniecznie jak na powieści science-fiction dla młodzieży?
Jeśli Wasza odpowiedź brzmi: tak, to macie ode mnie plusa. Jeśli była ona negatywna, to nie jest to powodem do jakichkolwiek zmartwień, ponieważ większość osób, która kiedykolwiek czytała te książki, nie myślała w ten sposób. Po prostu czytajcie dalej.


Jakie były Wasze pierwsze reakcje na biedę panującą w dystryktach i - wręcz zupełnie nie pasujące do tego - ogromne bogactwo Kapitolu?
Właśnie, Kapitol. Świat plastikowych ludzików, którymi niepodzielnie rządzi prezydent Coriolanus Snow. Już sama niepewności co do jego demokratycznego dojścia do władzy daje do myślenia. To człowiek, który nad wszystkim chce panować, wszystko mieć idealnie pod kontrolą.
Co więc robi, by taki stan rzeczy utrzymać?
Musi utrzymać poparcie swojego ludu. A czego chcą mieszkańcy Kapitolu? Chcą rozrywki. Więc co daje im przywódca, ich "matka"?
Daje im to, czego zapragną. Jednak zdaje sobie sprawę z tego, że wszystko musi mieć jakieś uzasadnienie, nawet najgłupsze. Więc daje im Głodowe Igrzyska - pod pretekstem kary za bunt Dystryktów przeciwko Kapitolowi. To nie tylko rozrywka dla kapitolińczyków - to także element zastraszenia. Państwo odbiera mieszkańcom Dystryktów to, co dla nich jest ich najcenniejszym skarbem - ich dzieci. Wszystko po to, by zrobić z nich sztuczne laleczki, na które mieszkańcy Kapitolu mogą zwrócić uwagę. I odwrócić ją tym samym od niehumanitarnej polityki ich prezydenta. "Bo po co się buntować, skoro on daje nam wszystko, czego pragniemy?"
Czy kiedykolwiek przyszło Wam do głowy, że Kapitol jest podobny do naszego świata?
W naszej rzeczywistości kilka lat temu zapanowała moda na "nastoletnie gwiazdy". Wszystko po to, by odbiorcy - niczego nieświadoma młodzież - połknęła haczyk i wydawała swój czas oraz pieniądze na gadżety z nimi oraz przez nich promowane.
Historia Katniss i Peety pokazuje, że nigdy nie możemy w 100% ufać takim ludziom. Haymitch i Effie niejednokrotnie mówili im, jak mają się zachowywać, jak mówić, jednym słowem: jaką być osobą, by zaskarbić sobie uwielbienie pośród ludu. Są zmuszeni do odgrywania swoich ról na scenie, która wkrótce mogła stać się ich życiem.
Kiedy w styczniu zeszłego roku byłam w Dubaju, postanowiliśmy z rodzicami jednego wieczoru sprawdzić, co leci w telewizji. Akurat natknęliśmy się na pierwszym lepszym kanale natknęliśmy się na amerykańską edycję X-Factora. Wystąpiła w nim jedna dziewczyna, po której widać było, że ma rzeczywisty talent i nie można go marnować. 3 na 4 osoby zasiadające w jury powiedziały, że bardzo podobał im się występ oraz że życzą jej pomyślnej kariery. Tylko ta jedna osoba (w okropnie sztuczny sposób, nota bene) wyraziła swoje wszędobylskie niezadowolenie i obrzydzenie. Jak się okazało, był to ten sam facet, co odkrył, a raczej wykreował One Direction. Kiedy wystąpiła grupa chłopaków, którzy nie pokazywali nic oryginalnego - po prostu zaśpiewali kawałek dokładnie tak samo jak oryginał. I znowu ten sam scenariusz - 3/4 jury oznajmiło, że nie podobał się im się występ i uzasadnili, dlaczego. A ten gościu po raz kolejny, w sztuczny sposób, zaczął wykrzykiwać wniebogłosy, że ich uwielbia, żeby się nie przejmowali, bo on zrobi z nich gwiazdy...
Pamiętacie, jak Katniss zastanawiała się, czy przez ciągnięcie jej wymyślonego romansu z Peetą kiedyś będzie musiała wyjść za niego za mąż i - o zgrozo - mieć z nim dzieci?
Wielu nie może znieść życia w klatce kłamstwa, dlatego - niczym japońscy samurajowie - decydują się na "honorowe" wyjście z sytuacji? Czasem się dziwimy, kiedy dowiadujemy się , że jakaś znana osoba popełniła samobójstwo. Nierzadko słyszymy i powtarzamy: "Jak on/ona mógł to zrobić? Przecież świat stał przed nim/nią otworem! Mógł/Mogła mieć wszystko, czego dusza zapragnie...".
Ci, którzy przetrwali Igrzyska, często dziwaczeli, głupieli, zostawali alkoholikami i narkomanami. Jak w naszym świecie. Robili wszelkie głupstwa lub zgrywali wielkich mesjaszy i dobroczyńców, by zwrócić na siebie uwagę. (No, może z wyjątkiem Beetee'ego i Wiress, ale to szczegół...)
Są sprzedawani przez tych, którzy nimi rządzą, jak Finnick Odair. Wykorzystywani, manipulowani...
Taki świat zmienił ich nie do poznania, zamienił ich w zupełnie inne osoby. Kiedyś widziałam zdjęcia porównujące Marylę Rodowicz na początku swojej kariery i stan dzisiejszy. Może to nie najlepszy przykład, ale jakiś jest.
Dziwi mnie fakt, że to tak popularne w naszej "cudownej Zachodniej cywilizacji", która jak najbardziej nie popiera jakichkolwiek form przemocy oraz znęcania się nad człowiekiem. Przecież to okrutne, czyż nie?

Kosogłos to część w znacznej mierze odstająca od swoich poprzedniczek, co nie znaczy, że jest gorsza. Pozwolę sobie powrócić do prezydenta Snowa, o którym wspomniałam na początku.
Panem przypomina uciśniony świat, w którym niepodzielnie rządzi okrutny tyran. Każdy rywal musi zniknąć - pamiętacie, co Snow robił w takich sytuacjach i dlaczego zawsze miał przy sobie białą różę, która z czasem stała się jego znakiem rozpoznawczym?
Właśnie. Żadnego buntu, wszystko pod kontrolą władzy.
Kilka miesięcy temu na polskim omawialiśmy obraz Jusepe de Ribery - "Apollo obdzierający ze skóry Marsjasza".
Czyż Marsjasz także nie dokonał buntu (który w jego przypadku był wynikiem zwykłej głupoty i pychy), za który wg Apolla musi zostać ukarany, ponieważ zwykły satyr nie może być przecież lepszy od bóstwa?
Katniss Everdeen to ktoś w rodzaju "pozytywnego Marsjasza".
Jednak nawet w 13 Dystrykcie nie ma wolności od propagandy i sztucznego oblicza idoli. Katniss to tym razem Kosogłos, ktoś kto daje siłę i zachęca do walki rebeliantów z Dystryktów. Kręcenie propagit i włamywanie się do systemu? To normalka w takim świecie.
Wcześniej zarówno Katniss, jak i czytelnicy, byli święcie przekonani co do tego, kto jest wrogiem - Snow. Jednak w tej części ten porządek zostaje zachwiany. Pojawia się pani prezydent Trzynastki - Alma Coin. Faktem jest to, że odbudowała potęgę swojego Dystryktu oraz że dbała o obywateli.
Ale Trzynastka to drapieżnik, który czeka na swój moment.
Pod koniec książki, w chwili, w której Katniss traci ukochaną siostrę Prim i zostaje śmiertelnie poparzona, zarówno w sferze fizycznej, jak i psychicznej, wraz z naszą bohaterką zaczynamy sobie zdawać sprawę z tego, że prawdziwym wrogiem wcale może nie być ten, przeciwko komu de facto walczymy, a ten, który przez cały czas zgrywał naszego sojusznika. Na ceremonii mającej na celu publiczne odebranie Snow'owi życia Everdeen wcale nie zabiła jego, tylko Coin.
Dlaczego?
Ponieważ zrozumiała, że jeśli postąpi zgodnie z planem, nic się nie zmieni, może z wyjątkiem ośrodka władzy i nowego dyktatora. To pozwoliło na pierwsze demokratyczne wybory w Panem od ponad siedemdziesięciu lat. 
Jednak Katniss oraz pozostali trybuci* - zwycięzcy, którzy przeżyli, w tym Peeta, są doszczętnie wyniszczeni psychicznie. Dla młodej Everdeen życie nie ma już sensu, pragnie popełnić samobójstwo. Przy życiu trzyma ją jedynie Peeta, który pomaga jej się wyciszyć i uspokoić. Jest w pewnym sensie jej antagonizmem - ona-dziewczyna igrająca z ogniem, on-spokojny chłopiec malujący i piekący swój chleb. I tak w końcu tworzą swoisty związek i mają razem dwójkę dzieci...
Historia kończy się na swój sposób pozytywnie, jednak pewnie nie odpowiada takie zakończenie większości fanów. Dokładnie tak jest z życiem - chcemy je sobie idealnie ułożyć, jednak masa różnych wydarzeń i zbiegów okoliczności sprawia, że wszystko się sypie. 
Jedynie Plutarch Heavensbee, spec od rozrywki, którego poznaliśmy w drugiej części, chyba ma się najlepiej. Nadal zajmuje tym, czym się zajmował, takich ludzi jest wielu. Nic go nie zraniło, dosłownie nic. Podobnie jest u nas, w Polsce. Wielu ludzi, nierzadko byli funkcjonariusze SB mają się dzisiaj dobrze, nawet nasza obecna pani premier była niegdyś aktywnym członkiem komunistycznej partii... ech, takie życie.

Sama nazwa Panem w trzeciej części została wyjaśniona. Panem et circenses - z języka łacińskiego: chleba i igrzysk.

* członkowie igrzysk; z j. ang. tribute - ofiara.



Zasmuca mnie fakt, że dzisiaj z Igrzysk robi się jeden z milionów małych, nierzadko mało mądrych fandomów, a mało kto zastanawia się nad prawdziwym sensem opowieści o futurystycznym państwie Panem i nastolatce, która zmieniła bieg wydarzeń. Ta trylogia nie bez powodu jest adresowana do młodzieży - młodzi to nadzieja na lepszą przyszłość na naprawę błędów poprzednich pokoleń.

2 komentarze:

  1. Miło że ktoś oprócz mnie zwrócił uwagę na sens igrzysk śmierci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I mnie także jest miło, że ktoś zwrócił na to uwagę:)

      Usuń

Szóstka Wron.