sobota, 25 lutego 2017

Duch z ulicy Nowogrodzkiej

- Więc powiada pan, że to zadanie wprost dla mnie? – rzekła Arina, nie odwracając się od okna.
Nocny Lwów wyglądał przepięknie, a zwłaszcza zimą. Małe, puchate śnieżynki spadały z nieba. Mieszkańcy miasta, na co dzień zaprzątnięci swoimi obowiązkami, dziś zdawali się jakby oderwani od ponurej, postsowieckiej rzeczywistości. Cieszyli się, bo niedawno w Kościele prawosławnym i grekokatolickim obchodzono Święta. Cieszyli się, bo właśnie trwał karnawał. Można było odnieść wrażenie, że w ogóle nie czuli styczniowego mrozu…


- Powiedziano mi nawet, że jest Pani jedyną osobą, która może sobie z tym zadaniem poradzić.
Czarownica odwróciła się w jego stronę. Z ust wypuściła obłoczek tytoniowego dymu.
- Doprawdy?
Jej potencjalny klient  poprawił trzęsące się na nosie okulary i przełknął ślinę. Był dość drobnej postury; miał na sobie nieskazitelny, czarny garnitur, niemal taki sam jak na zdjęciach jeszcze sprzed wojny. Przedstawił się jej jako Mojsze Rosenmann.
- A czy nie łatwiej byłoby panu i pańskiej małżonce znaleźć kogoś w Polsce? O ile mi wiadomo, w ojczyźnie nie brakuje dobrych detektywów, a już na pewno nie w stolicy. A poza tym, ich usługi są znacznie tańsze od moich.
Rosenmann wziął głęboki wdech i kontynuował, jakby zupełnie nie słyszał zniechęcającej uwagi Ariny:
- Widzi pani, to się zaczęło gdzieś tak na przełomie czerwca i lipca zeszłego roku. Moja żona, Sara, zaczęła miewać dziwne… jak to ona określiła, mary nocne. Nie dawały jej spokoju. Mówiła mi, że w nocy odwiedza ją postać kobiety, około trzydziestoletniej, i nie daje jej spać.
- Konsultował to pan z lekarzem psychiatrą? Albo chociaż z psychologiem? – Arina wolała utrzymać sceptyczny ton głosu. Kolejny obłoczek dymu z fajki wypełnił pomieszczenie.
- Ależ, droga pani! – oburzył się Żyd. – To była pierwsza rzecz, o jakiej pomyślałem! Sarę przebadał nie jeden, ale aż czterech lekarzy, dwóch psychologów i dwóch psychiatrów.
- I żaden z nich niczego nie stwierdził?
- Niczego, proszę pani.
Ha, a to dziw. Arina zamyśliła się na chwilę. Podeszła do stolika i opróżniła zawartość fajki na szklany talerzyk, jak miała w zwyczaju robić.
- Więc co pan później zrobił?
- Razem z małżonką postanowiliśmy sięgnąć po inne środki.
- To jest?
- Postanowiliśmy zasięgnąć rady u medium.
Detektyw utkwiła w nim zdziwione spojrzenie.
- Wiem, jakkolwiek by to dziwnie nie zabrzmiało, ale uznaliśmy to za ostateczność… Mam dalej mówić? Bo widzę, że pani jakaś taka nieprzekonana do tego, co mówię…
- Ależ skąd, panie Rosenmann. – Czarownica machnęła ręką. – Po prostu nigdy nie słyszałam, żeby zaraz po diagnozie lekarskiej ktoś zwrócił się do medium.
- Uznaliśmy to za ostateczność. Sara nie mogła już spać w nocy, a za dnia…
- Rozumiem. Te ataki stały się uciążliwe, nie muszę znać aż takich szczegółów. Co dało spotkanie z medium?
- Ta kobieta… co prawda, szalona, ale z pewnością inteligentna była… stwierdziła, że tym, co nawiedza Sarę jest… duch.
- To żadna nowość. – rzuciła cynicznie wiedźma, napełniwszy właśnie komin fajki kolejną porcją tytoniu.
- Żadna nowość, powiada pani? A mógłbym pani chociaż powiedzieć, kim według tego medium, miał być ten duch?
- Proszę, niech pan powie. – W myślach dodała: „Może przynajmniej się nieźle uśmieję”.
Rosenmann westchnął. Widać było, że starał się uspokoić.
- Zdaniem tej kobiety, duchem nawiedzającym moją żonę jest nikt inny jak Maria Wisnowska.
Arina niemalże zakrztusiła się tytoniowym dymem.
Co on, do jasnej cholery powiedział?!
Żyd jak na zawołanie wstał od stołu i zaczął klepać ją po plecach. Jeden raz, drugi, trzeci…
- Już dobrze, proszę pani?
- Ekhe… ekhe… tak… ekhe… już tak. Dziękuję. Przepraszam, po prostu nie spodziewałam się… takiej odpowiedzi.
- Wiem, że znała pani Wisnowską jeszcze za życia…
- Od kogo? – rzuciła jak z automatu Arina. – Znaczy się: skąd pan to wie?
- W pani metryce napisano, że ma pani, proszę wybaczyć mi ten brak dyskrecji, nieco ponad dwieście pięćdziesiąt lat, więc prawdopodobieństwo, że znała pani Marię Wisnowską jest więcej niż…
- Przepraszam, ale skąd miał pan dostęp do mojej metryki?
W gabinecie zapadła głucha cisza.
Mojsze Rosenmann, speszony całym zajściem, utkwił wzrok w blacie dębowego biurka. Arina, udając zmęczenie, rozmasowała czoło. Usiłowała zebrać myśli.
Dobrze, że wie tylko o tych dwustu pięćdziesięciu… gdyby poznał moją prawdziwą datę urodzenia to by się grubo zdziwił!
- Razem z żoną w bazie centralnej magodetektywów znaleźliśmy pani dane, kontakt, rok urodzenia…  - w końcu odezwał się Żyd, niepewnie dobierając kolejne słowa.
- Przepraszam za moje zachowanie, po prostu… w moim zawodzie trzeba uważać na swoje dane. I jak wielu ludzi ma do nich dostęp.
Szczęście, że do bazy centralnej wpuszczają tylko nielicznych. Tylko tych, których uznaje się za niegroźnych.
- Pomogę państwu w tej sprawie – zaczęła Arina, uspokoiwszy oddech. – Znałam Wisnowską za życia, a jeszcze lepiej znam historię jej rzekomej miłości do Aleksandra Bretniewa… mówił pan, że te ataki pojawiły się na przełomie czerwca i lipca?
- Zeszłego roku. Ale co to ma do rzeczy?
- Bardzo dużo. Istnieje pewien rodzaj zjaw, który daje o sobie znać w ważne dla siebie rocznice, takie jak urodziny czy data ślubu. Akurat w przypadku Marii to może być data jej śmierci… Kiedy mam przyjechać do Warszawy?
- Jak najszybciej się da. Nie wiem, ile jeszcze Sara może wytrzymać, ale wolałbym tego nie sprawdzać.
Czarownica wstała od biurka i wyjęła z półki obite skórą tomisko – kalendarz.
- Zobaczę, kiedy mam najbliższy wolny weekend i postaram się z panem skontaktować najpóźniej jutro wieczorem.
- Stokrotne dzięki pani, panno Koryłowska! – wykrzyknął Rosenmann. Szybko wstał z krzesła i wymienił z czarownicą uścisk dłoni.
Wychodził z jej mieszkania cały rozanielony. Jeszcze przez kilka minut z korytarza przedwojennej kamienicy dochodziły jego wesołe pogwizdywania i stukot obcasów w podskokach…
Arina usiadła ponownie przy biurku, po raz kolejny z rzędu usiłując zebrać w pełni myśli. W stresie chwyciła tabliczkę czarnej czekolady, sprawnie rozerwała opakowanie i wepchnęła sobie pierwszą kostkę do ust.


- No, co się tak gapisz? – rzuciła w stronę czarnej, grubej kocicy rozłożonej na parapecie. – Stęskniłaś się za Warszawą? To ciesz się, bo niedługo tam wracamy.
Kocica, Luna, odparła jej tylko zadowolonym pomrukiem. Zwinęła się w kłębek i zasnęła w najlepsze.




* * *

Kreatywne Spojrzenie: klik!
hasła na ten miesiąc: karnawał, miłość, czekolada
Więcej o tym, kim była Maria Wisnowska znajdziecie: tu, tu i tu oraz w innych zakamarkach internetu.
Nie pytajcie się mnie, dlaczego wybrałam takie imię dla bohaterki jak Arina. Po prostu znalazłam je na stronie z imionami dla dzieci jakich milion w internecie.
Rozważam kontynuację tego opowiadania, kto wie, może nawet skończy ono na moim Wattpadzie. (Dajcie znać, co o tym myślicie... jeśli ktoś zechce.)

Pozdrawiam 

horsefan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szóstka Wron.