poniedziałek, 13 czerwca 2016

Opowiadanko #5

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że spało mi się cudownie, a ze snu zbudziły mnie promienie wschodzącego słońca i świergot ptaków. Na „szczęście” nie była to nasza woźna, która miała w zwyczaju wparowywać do pokoju i uderzać chochlą o garnek.
Tym razem była to Vellena, która wcześniej specjalnie nastawiła swój stary budzik, by równo o czwartej rano usiąść swobodnie na moim brzuchu.
- Ała! – wrzasnęłam. – Vella, co ty tu w ogóle robisz… złaź ze mnie!
Usiłowałam ją odepchnąć, jednak moja współlokatorka była nieugięta.
- Ciszej trochę, jeszcze jest cisza nocna… a tak w ogóle, to czeka cię dziś poważna wyprawa, śpiochu.
Nagle mnie zamurowało. „O kurde, to dziś!!!” – w mojej głowie pojawiło się milion wykrzykników. Myślę, że domyślacie się mojej reakcji po zdaniu sobie sprawy z tego, że tego dnia miałam wreszcie miałam odzyskać skradzioną dziesięć dni wcześniej… magiczną roślinkę.
*
Na śniadaniu było cicho jak makiem zasiał. Zlustrowałam wzrokiem skład drużyny, z którą miałam wyruszyć. Zapowiadało się, hmm, ciekawie.
Naprzeciwko mnie, najbliżej końca ławy, siedział Bogdasz. O rok starszy ode mnie Vinerczyk o żółtych włosach, które zawsze zdawały się być przetłuszczone. Zazwyczaj na jego twarzy gościł chytry uśmieszek, tym razem jednak zastąpił go kwaśny grymas.
Obok niego siedziała Allija – tyczkowata półelfka, której fizjonomia wskazywała na siedemnaście lat, jednak nikt tak nie wiedział, ile ich w rzeczywistości miała. Nawet o piątej rano jej kasztanowe włosy wydawały się być idealne, a skóra wprost nieskazitelna.
Jej widok tylko wprawiał mnie w niepotrzebną wściekłość, więc mój wzrok padł na Irlena. Był on ponoć dalekim kuzynem Alliji, jednak w przeciwieństwie do jego kuzyneczki miał nieco mniej elfiej krwi, a poza tym całkiem go lubiłam. Akurat był zajęty pochłanianiem swojej kanapki z dżemem, którym już zdążył ufajdać sobie koszulę.
Na następny (i zarazem ostatni) ogień poszła Brinette. Mała, blada i chuda, a do tego ruda paskuda, która jak każdy szanujący się lizus, miła była tylko w stosunku do wychowawców, natomiast rówieśnikom żałowała każdej, nawet najmniejszej wskazówki czy notatki.
Nie no, po prostu cudowny skład. Oto, mili państwo, piątka (włączając mnie, rzecz jasna) adeptów magii, która miała odzyskać jedną z najcenniejszych roślin na kontynencie.
*
- Dlaczego ja musiałam dać się uderzyć w głowę, dlaczego? – mamrotałam pod nosem, gdy opuszczaliśmy mury szkoły. Była wówczas godzina, o której normalnie uczniowie rozpoczynali swój dzień.
Przed wyjazdem spotkałam się tylko na parę minut z profesorem Błazenką. Nadal usiłował mnie przekonać, że to nie moja wina, a ja usiłowałam grzecznie potakiwać głową. Mój nauczyciel usiłował mi (również bezskutecznie) wmówić, że moi towarzysze to całkiem dobre dzieciaki, a do tego świetnie zapowiadający się magowie. Taaa, jasne. Może z wyjątkiem tej wredoty Brinette, reszta mieściła się w zakresie przeciętności. W tym ja.
- Jak tak bardzo ci się nie podoba, to było nie dawać się byle złodziejaszkowi, Vressin. – wysyczał Bogdasz, podjeżdżając do mnie na swoim siwku.
- Przepraszam, ktoś cię prosił o głos w tej sprawie? – odparłam oschle.
- Nie udawaj niewiniątka, Vressin. To przez ciebie jesteśmy skazani na tułaczkę po górach, nie wiemy nawet, dokąd on zwiał. Co to za czarownica, która tak łatwo daje się zrobić w konia?
Bogdasz, oprócz swojego chytrego uśmieszku, słynął również z tego, że kilkoma z pozoru prostymi zdaniami był w stanie wyprowadzić kogoś z równowagi w mniej niż dwie minuty.
Ta sytuacja należała do jednej z nich.
- Kpisz sobie ze mnie, Karyner? – spiorunowałam go wzrokiem. (W tamtej chwili najbardziej żałowałam tego, że nie umiałam strzelać błyskawicami z oczu jak nasza nauczycielka zielarstwa, pani Annyszka, kiedy była na nas wkurzona. Ale to szczegół.)
Jeden wkurzający uśmieszek stał się kroplą, która przepełniła czarę.
- Odszczekasz to wszystko, kiedy wygram wyścig. Stąd do tamtej sosny.
Nie czekałam na odpowiedź. Od razu popędziliśmy swoje wierzchowce w dół stoku. Z tyłu dało się jeszcze słyszeć wołanie Irlena żebyśmy się zatrzymali, bo to tylko nam szkodzi. Być może miał on rację, jednak w tej chwili w moich ustach czułam smak słodkiej zemsty i nie chciałam go stracić.

* * *
 Tak! Wreszcie udało mi się napisać kolejny przykład mojej tfurczości na Kreatywne Spojrzenie! Tym razem postanowiłam napisać kontynuację opowiadanka zamieszczonego na blogu w kwietniu. Hasła na ten miesiąc to: sen, dżem oraz czarownica.
Pragnę również podziękować za komentarze pod ostatnim tekstem, zarówno za te pochlebiające, jak i zawierające konstruktywną krytykę. Są one dla mnie bardzo ważne:) 

Pozdrawiam 

horsefan

3 komentarze:

  1. Świetne opowiadanie!
    Nie czytałam pierwszej części, ale ta mi się bardzo spodobała i nadrobię, jak tylko znajdę wolny czas. ^^
    No i oby z nim wygrała, biegnij koniku, biegnij! '-'

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu 10 dni zwlekali z pogonią za złodziejaszkiem? - to pytanko z pewnością zadał sobie niejeden czytelnik! ;>

    No, no - brygada godna gry cRPG. Czwórka w miarę zróżnicowanych bohaterów wyrusza na spotkanie przygody!

    Tam "usiłował" pojawiło się gdzieś dwa razy koło siebie i choć może to zamierzony zabieg, to fragmencik sprawia przez to wrażenie niechlujnego! ;)

    Spoczko, spoczko, czekam na rozwinięcie tej tajemniczej zagadki z przywłaszczeniem mienia!

    KULTURA & FETYSZE BLOG (KLIK!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, nikt nie odpowiedział na moje 1sze pytanko! GRRR!

      Usuń

Szóstka Wron.